O trudach pamięci. Zamglenia Gabrieli Szubstarskiej.

Gabriela Szubstarska – pdf 

„Ćmy lubią ogień / nie jestem sama // nie wołaj / nie polecę / jak szybować / z nadpalonym skrzydłem” – jeśli wiersz-motto otwiera poetycką książkę, uznaję, że dostałam od autorki klucz do lektury.

Ćmy. Do dziś naukowcy spierają się o przyczyny, dla których te aktywne o zmierzchu owady lgną tak straceńczo do światła. Być może rozwiązanie zagadki jest banalne i tkwi tylko w mechanizmie nawigacji? Jeśli tak, źródło światła byłoby dla ćmy niczym latarnia morska dla statku. Analogia jednak kończy się z chwilą, gdy owad do niego dociera, a jeśli to otwarty ogień – najczęściej ginie.

Warto przypomnieć bogatą symbolikę ćmy, dostrzegano w niej zwiastun śmierci, zbłąkaną duszę, zbawioną duszę, niekiedy symbol mądrości. Dla Indian Ameryki Północnej najistotniejszy był jej chaotyczny lot do ognia – szalony taniec w rytm niesłyszalnej dla człowieka muzyki. Przede wszystkim jednak ćma w wielu kulturach postrzegana jest jako medium między światem żywych i zmarłych.

Każdy z przytoczonych aspektów – i symboliki, i natury owada – zdaje się być cząstkowym kluczem do lektury zebranych w tomie wierszy. Ich autorka (narratorka? liryczne ja?) krąży wokół źródła, zbliża się do niego, jednocześnie dobrze wie, czym grozi tak kusząca utrata dystansu. Wszystko jest niby oświetlone, ale zarazem zamglone, pełne powidoków i nieostrych konturów, zawieszone między przeszłością a teraźniejszością, między brutalną rzeczywistością a sennym jej wyobrażeniem, wreszcie między życiem a śmiercią. A jednocześnie „trzeba odnaleźć słowa / które zasklepią blizny i wymażą pamięć // wtedy nie boli / wtedy się nie tęskni” [* * * (kolejny raz kotłowało się morze)] – remedium na uporanie się z niewyraźnym i czasem nie dość precyzyjnie nazwanym demonem szukać trzeba więc w słowach. Tylko nazwanie bólu, jego od-milczenie, przepracowanie w języku może uleczyć.

Z czego uleczyć? Z sennych koszmarów zrodzonych pod wpływem opowiadań rodziców o wojnie, z bezsilności wobec przemijania i nieodwracalności zdarzeń, ze smutku w obliczu okrucieństwa i obojętności świata. Z tego, co nieuchwytne i mało wyraźne, a jednak wiecznie obecne, odczuwalne i silnie kształtujące życie – zarówno z pułapu własnych doświadczeń, jak i rodzinnych traum, tych przekazywanych w opowieściach lub w równie nośnych przemilczeniach: „nogi grzęzną w śniegu / nie istnieje pojęcie teraz / jest tylko wtedy / strzały / szkarłat na bieli // każdej nocy / każdego dnia / ona i strach / biegną sobie naprzeciw” [* * * (przechodzi przez puste pole)]. Czasem to nie my, ludzie, a przestrzenie pamiętają za nas: „ciemne z żalu uliczki / pod murami wychudzone psy / i bezpański krzyk //  nikt nie ujął się za głupią Kryśką / miejscem sumień druga strona okien // tutaj kruszeje tylko tynk” [senne miasteczko]. Niekiedy jednak nawet miejsca są pozbawione pamięci, brakuje śladów, konkretnych i namacalnych, wtedy jest jeszcze trudniej uporządkować, można powiedzieć – zinwentaryzować pamięć, indywidualną, rodzinną, zbiorową: „potykam się o niewidoczne korzenie // nagrobnej płyty nie ma / ciszy nie ma // a tak mi dzisiaj blisko do ciebie” [w lesie].

Rejestr zamgleń – nie zawsze wyraźnych historii, które ciągną się przez pamięć kolejnych pokoleń, przenoszonych genami czy memami – zawiera i te najbardziej intymne, rodzinne, jak opowieść o bracie matki: „okno wychodziło na łąkę / dalej były drzewa / oni przyszli stamtąd / jakieś krzyki / ktoś strzelał / zniknął Lesio” [rodzinna historia], i te dotyczące wojennych tragedii innych osób, masowo mordowanych Żydów: „wysoka ściana z pęknięciem / aż po samo niebo / to tutaj zawodzi wiatr // zwożono ich / słychać było strzały // teraz cisza / i pokruszone macewy // nikt nie zapomniał / honorową wartę pełni / smutek” [dzisiaj rozkwitły magnolie]. Wszystkie one układają się w pozbawiony ostrych konturów, ale przy tym emocjonalny krajobraz poetycki, proponują wędrówkę śladami cieni, za którymi czytelnik bezradnie podąża. „Wszędzie poniewierały się / oderwane myśli popsute zabawki / pourywane zdania / szczątki tego co bezpowrotnie minęło” [po tamtej stronie horyzontu]. Sugestywny obraz utraty i sugestywna opowieść o (nie)radzeniu sobie z utratą – gdybym musiała podsumować książkę jednym zdaniem. Jakże w tej historii utrat inteligentnie przewrotny wydaje się finalny wiersz: „jedno kliknięcie / już nas nie ma / na dysku / zyskasz przestrzeń / możesz wstawić złote myśli / żart jakiś // nie przejmuj się / nie zaboli // jesteśmy wirtualne” [słowa i ja]. Strzały, jedno kliknięcie czy szaleńczy lot w stronę światła? Ostatecznie może to bez większego znaczenia, skoro zostaną tylko „pourywane zdania / szczątki tego co bezpowrotnie minęło” [po tamtej stronie horyzontu].

Izabela Fietkiewicz-Paszek

1 lipca 2018

Elewator, 25 (3/2018)