Jacek Kukorowski i Maciej Dobrzański – pdf
Z punktu widzenia autorskiej strategii trudno o korzystniejsze miejsce dla poezji, która z jednej strony się oburza, a z drugiej chce oburzać, niż pozamainstreamowa nisza i cisza. Pozornie. Tak naprawdę bowiem, aby skutecznie (się) oburzać, a zatem buntować, spierać, obalać czy kontestować, trzeba „odbijać” się od realnego, czerpać z niego energię, wreszcie – brutalnie mówiąc – mieć widownię. Ale choć obrzeża literackie nie zapewniają sprężystej trampoliny dla poetyckiego oburzenia, na tej kondygnacji elewatora też warto mu się przyjrzeć.
Debiutancki tomik wierszy Jacka Kukorowskiego (ur. 1967) nosi tytuł „Tagi” (Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2011). Tagi to słowa-klucze, które pozwalają w wirtualnym świecie „dokopać się” do tego, co nas interesuje; same w sobie są jednocześnie emblematami, nośnikami indywidualności. Tej indywidualności autor szuka „po swojemu”, poza konformizmem i modą. Same tytuły rozdziałów („Dorastanie poza zasięgiem”, „Obszary refugialne” i „Wybrakowani”) wskazują na zainteresowanie tym, co prowincjonalne, niesztampowe, jednostkowe, a zwyczaj datowania i zaznaczania miejsca powstania wierszy (kukorzewo), akcentowanie: jesteśmy tu i teraz, wzmacnia ten azymut.
Skrótowy, potoczny język, nie stroniący od odniesień do nomenklatury internetu (nomen omen!) jest zadaniem dla czytelnika, który musi go rozkodować i przełożyć z powrotem na język uniwersalny, a kiedy już to zrobi, przedrze się przez pełne ironii czy wulgaryzmów wersy, dociera do sedna tych tekstów, które jest znacznie bardziej „serio” niż każe przypuszczać pierwsze wrażenie. Ale chociaż Kukorowski chce szokować („jeszcze nas kurwa będą kochali/ jeszcze po dupach wycałują” [obszary refugialne (już nas nie kochają?)]), jest dosadny („chuja wiesz/ co mógł czuć Martin eden” [chuj]) i przewrotny („pierwsza ma okres/ druga klimakterium/ trzecia pretensje/ że nie jest czwarta” [kochanki syzyfa]), to zza tych instrumentów wysuwa się poeta liryczny („kocham cię w każdej chwili: kiedy jestem daleko, kiedy mówisz/ o kimkolwiek, kiedy mnie nie chcesz, kiedy na progu domu/ buduję mój testament w postaci wiersza” [pani dobra, pani zła]) i filozofujący („gubi mnie wiara w odwracalność zjawisk” [chuj]). „Tagi” – nie wiemy kiedy – rezygnują z „hecy” na rzecz spraw poważnych, jak w tym niezwykłym, błyskotliwym jednowersie: „panny młode na negatywach noszą czarne sukienki” [wyliczanka] czy opisie świata, w którym „o głodzie powinno się mówić/ gdy ludzie zaczynają zjadać języki” [miasta (I)]. Oburzony na „niż etyczny”, na kryzys wartości, na upadek kultury – poeta nie czuje się na siłach analizować źródła tego stanu („może kto wykopie/ kiedyś/ i przebada skutki// przyczyny/ najszybciej ulegają rozkładowi” [archeolog na gruzowisku (tkanki miękkie)]), skupia się na opisie, na ustaleniu tagów, które pomogą uchwycić sens i trochę wolniej dryfować w stronę i tak przecież nieuniknionej katastrofy.
Głosem przeciw Nieuniknionemu jest także tom prudnickiego poety, Macieja Dobrzańskiego (ur. 1986), pt. „Imię jest znakiem” (Wydawnictwo RB, Prudnik-Opole 2012). To jego druga książka (po „Nomen Omen”, którą wydał w 2009 roku wraz z Bartoszem Sadlińskim), jednak pierwsza samodzielna, którą można traktować jako właściwy debiut.
Jeśli iść tropem tytułu, to nazywanie jest sposobem na ocalenie indywidualności, na „uprawomocnienie bycia”, na ustalenie granic tożsamości, a pośrednio na odnalezienie się w trudnym i mało przyjaznym świecie. A jaki to świat? Małomiasteczkowy, mroczny, patologiczny, pełen brudnych zakamarków („Podwórza pełne dzieci bawiących się w piaskownicach o zapachu psich odchodów. (…) Jakby to tu rozegrał się cały komunizm XX wieku” [Chrobrego II]), obciążony koszmarną historią („Moja kamienica. Solidna, niemiecka robota. (Kiedyś było tu getto, ale pamiętaj, nie ma się czego bać)” [Chrobrego]), ale przede wszystkim nieodwracalnie wykrzywiony przez dramatyczno-traumatyczną relację z ojcem („zawsze chciałeś odrąbać sobie/ kciuk – tak podobny/ do jego kciuka.// Ten mężczyzna.// Pamiętasz; jego oczy mieściły/ w sobie tak wiele twojej/ nieobecności” [Nic dodać]). Ale to właśnie te wiersze, bezradne, wściekłe, pełne żalu i poczucia krzywdy, ale i buntu, rejestrują próby poszukiwania pęknięć, przez które można się przebić do „normalności” – w poezji, w miłości, w wierze: „Twój stary i jego przepierdolone/ pieniądze, jego przepierdolone „starostwo” (bo przecież nie/ ojcostwo), nadopiekuńczość twojej rodziny, czyli jedyna Czysta Miłość,/ z jaką się spotkałeś, (…) działalność połetycka/ rozbita o prowincjonalność, twoja druga prawdziwa/ miłość, czyli związek zawarty na cmentarzu, twoja druga/ prawdziwa miłość, czyli wszystkie odmiany/ miłości, a wśród nich (znów) nienawiść, twój powrót/ do wiary – ale na twoich zasadach (…) twój jedyny wiersz, który wydaje ci się/ istotny,// właśnie ten” [Przypadki]).
I nic nadzwyczajnego w tym, że na odwrocie buntu i skrajnie (auto?)destrukcyjnych emocji skrywa się niezwykła wrażliwość, która pozwala na tak liryczne frazy: „Wiem, że gdzieś tu jesteś./ Skądś przecież musi się brać ta cisza/ między kolejnymi kroplami/ uderzającymi w niewidoczną toń. (…)// Wiem, że gdzieś tu jesteś./ Choćby jako kres – szybki/ jak gaszone światło” [*** (Wiem, że gdzieś tu jesteś)]). I nie osłabiają one poetyckiego oburzenia – raczej pokazują, na jak kruchym i pięknym gruncie potrafi wyrastać.
Izabela Fietkiewicz-Paszek
eleWator, nr 3 (1/2013) styczeń/marzec