Piotr Mosoń, separatum, wyd. MDK w Radomsku, redakcja: Mirka Szychowiak. Książkę wydano jako zwycięski projekt w II OKP im. Janusza Różewicza.
Piotr Mosoń z Głogowa, aktor, reżyser teatralny, animator lokalnych imprez kulturalnych, zadebiutował mając 43 lata tomikiem wierszy pt. „sparatum”, uzupełniając tym samym listę późnych debiutów poetyckich, na której mamy tak ważnych twórców jak Szuber, Kass czy Sosnowski. Ale, jak pisał Karasek o debiucie Kassa, „To nie jest już zabawa w poezję. To akt świadomej kreacji – wyobraźnia pod rękę z rozumem – kreacji nie tylko w obszarze słowa, ale w obszarze własnej osobowości.”
I „Separatum” zdecydowanie jest aktem świadomej kreacji: to książka w dużej mierze autotematyczna, z jednej strony w próbach ujęcia i objęcia wierszem zjawiska „bycia poetą”, z drugiej – w poszukiwaniach prawdy o międzyludzkich relacjach, w podpatrywaniu związku dwojga. Podmiot liryczny tych wierszy wydaje się być blisko samego autora. Nawet jeśli czytelnikowi uda się nie ulec pokusie ich utożsamiania, to musi skonstatować: tu poeta pisze o poecie, facet o facecie, mąż o mężu itd. i choćby już w tym aspekcie będą to autotematyczne wiersze, co – od razu zastrzegam – jest w tym przypadku sporą wartością, niesie bowiem ze sobą żywe doświadczenie, które pozwala zaufać książce i prawdziwie poczuć leżące u jej gruntu emocje.
Jaki jest poeta Mosonia? „Zrobi wszystko, by pozostać / samotnym” [antybohater], „wzorem Piłata / burzy wodę w szklance słów / gdy nie może popełnić / hucpy z przewrotką na miarę / wiekopomności” [requiem dla poezji współczesnej]. Czyli jednak. Pogadajmy z dystansem: poezja to sprawa poważna, życiowa, ale przecież jej twórcy, z całą przynależną psychicznej konstytucji nieadekwatnością, nieprzystawalnością do świata, z poczuciem wyjątkowości i osamotnienia, często i z nosicielstwem wirusa misji – zasługują na odrobinę ironii. I autoironii, bo przecież Mosoń nie próbuje wmówić czytelnikowi, że wymyka się temu obrazowi. Społeczeństwo widzi w poecie – a już na pewno widziało – kogoś „ponad przeciętnością”, wiersze „separatum” widzą coś jeszcze: ta rola się zużyła, trzeba więc zdać sobie sprawę i trzeba zdać sprawę z autentycznej roli i kondycji współczesnego poety. Mosoń robi to z ironią, ale i z życzliwością. Przypatrując się poecie, na jednym biegunie lustruje jego społeczną rolę, na drugim – jego sytuację psychologiczną, a gdzieś pośrodku: relacje z bliskimi. I tu, mam wrażenie, jest najwięcej smutku, może i goryczy, a już na pewno manifestu osobności („kobieta którą kocham, / mówi, że ślepnę już ze starości / i książek o coraz mniejszej czcionce. / ja widzę swoje. dotkliwiej.” [bielmo]), ale i rozczarowania tym(i), co naokoło („za Chiny ludowe nie zrozumiem dżezzzzu – wyszeptałaś i raptem / każde włókno zauroczenia prysło.” [from sleeping room to open door]).
Relacje dwojga są zresztą, obok próby nakreślenia portretu poety, jedną z najbardziej wyraźnych osi tej książki: „wojny intymne”, „miłość w czasach przedkomórkowych”, „imigrantka”, „bezprzykładny kompromis”, „historia niejednej samotności”, „poemat poślubny”, „dziewczynka z mandarynkami” – to tylko niektóre tytuły, za którymi kryje się rozbiórka intymności, na ile bolesna, niech pokaże fragment: „dla takich jak my, powinni wymyślić / mieszkania jednokierunkowe bez okien.” [separatum]. Nad tymi i wieloma innymi frazami tomu unosi się nieustannie widmo stopniowej alienacji i rozpadu więzi, a wypełnia je „męska przestrzeń, a w niej brak nadziei. / i łez brak. już wszystko pożarła katatonia, / omylnie wzięta za zimowe rozleniwienie.” [męska przestrzeń]
„Separatum” urzeka bezpretensjonalnością wymowy poetyckiej, niezależnie od tego, czy autor jest liryczny czy dowcipny; czy daje się ponieść biblijnym i mitologicznym inspiracjom, czy raczej komentuje współczesny świat (sięgając przy tym po adekwatny do jego opisu język), brzmi to ciekawie i naturalnie.
A jeśli już o inspiracjach mowa, imponujące są swobodne po nich wędrówki, choćby od mitów (które przecież jak żadne inne tropy dają spójne „gotowce” skojarzeń i tym samym świetny asumpt do puszczenia oka do czytelnika, jak tutaj: „utoczysz się Syzyfie na darmo / ugłodzisz się Tantalu i po co? / gdy Hydrom głowy wciąż odrastają / w nieśmiertelnych przerzutach” [piekło powtórzeń]) do Herberta, którego Pan Cogito w mosoniowej odsłonie „przymyka oko / na masowe szkolenia prywatnych Piłatów / na taśmową produkcję zastępczych sumień” [Pan Cogito uczy się funkcjonować w przypadkowym społeczeństwie (a tribjut tu Zbigniew Herbert)]. Odniesienia, nawiązania, inspiracje nie przysłaniają jednak tego, co autor ma do powiedzenia, są raczej pretekstem, trampoliną do własnej wolty słownej, najlepszym tego dowodem jest „matka wszystkich afer”, wiersz wywracający na lewą stronę biblijną symbolikę, i to nie tylko przez zanurzenie jej w kolokwialnym czy obrazoburczym, brukowym wręcz języku. „Nawet specjalny agent Snake nie zachował w całości / swojej skóry. Ewa opuściła sielskie tropiki z powszechnym / fochem i naburmuszona” [matka wszystkich afer] – przełamywanie frazeologizmów, mieszanie języków, żonglerka skojarzeniami i poczucie humoru dają spektakularny efekt.
„Separatum” przygląda się życzliwie i pod różnymi kątami człowiekowi „obrysowanemu kredą / na grubość własnego doświadczenia” [ciasny kontur], jego kondycji, jego relacjom, a jeśli ów człowiek jest poetą, to i tej „słabości”. I – co ważne: bez śladu mentorskiego tonu – życzy, „byleby mu nie było / ciasno od bólu / i siebie”. [ibidem]
Izabela Fietkiewicz-Paszek
Gazeta Literacka Migotania, nr 2(31)/2011