Golacik o Lipcu na Białorusi

Poezja, która nie ułatwia niczego

Beata Golacik

Komentarz do lektury tomiku Izabeli Fietkiewicz-Paszek „Lipiec na Białorusi” – link do artykułu

Recenzja więcej mówi o jej autorze, niż o omawianym przez niego dziele. O tym trzeba zawsze pamiętać. Wprawdzie nie pisuję recenzji w sensie ścisłym – krytyczno-literackim, ale zdarza mi się pisać o przeczytanych książkach, więc muszę uważać również ja. Z jednej strony –  żeby się nazbyt w swoim odbiorze nie odsłonić, bowiem nie chroni mnie tu licentia poetica; z drugiej – żeby inflluencersko nie gwiazdorzyć. Postaram się zatem zachować komentatorski umiar i niczego czytelnikom arbitralne nie narzucać. Mam nadzieję, że się uda

Zacznę od rzeczy najprostszej, czyli od przedstawienia autorki tomiku, który zaanonsowałam powyżej – w tytule. Izabela Fietkiewicz-Paszek – Autorka wierszy, recenzji, felietonów, tekstów piosenek. Animatorka kultury, jedna z założycielek i prowadzących Stowarzyszenie Promocji Sztuki Łyżka Mleka w Kaliszu, współorganizatorka Ogólnopolskiego Festiwalu Poetyckiego im. Wandy Karczewskiej oraz projektu muzycznego Rozmark Café. Wydala dwie książki poetyckie: „Portret niesymetryczny” (2010) i „Próby wyjścia” (2011). To było łatwe. Wystarczyło uszanować decyzję redaktorów, co do formy i zakresu autorskiej prezentacji  i przytoczyć w całości zamieszczoną w książce notę oraz linki odsyłające do bardziej szczegółowych informacji na temat działalności twórczej Izabeli Fietkiewicz-Paszek:

www.alternet.poezja-art.eu

www.lyzkamleka.poezja-art.eu

Literacki savoir-vivre wymaga również krótkiej prezentacji „osoby towarzyszącej” autorce na tym recenzenckim balu. Oto on – „Lipiec na Białorusi”, zbiorek poetycki zawierający trzydzieści wierszy, stanowiących swoistą kronikę z historyczno-sentymentalnej podróży do miejsc subiektywnie ważnych i obiektywnie znaczących. Z terenów dzisiejszej Białorusi pochodzi ojciec autorki, który urodził się w 1938 r. w powiecie oszmiańskim i w 1946 r. wraz z całą rodziną został przesiedlony na ziemie zachodnie. Na Białorusi do dziś żyje część rodziny, o czym możemy się dowiedzieć z noty wydawcy – Zaułku Wydawniczego Pomyłka. Znajdujemy więc w książce niewątpliwie ważny wątek osobisty – potwierdzony dedykacją dla Taty, umieszczoną dyskretnie pod zdjęciem rodzinnym z 1952r. wydrukowanym na jednej z końcowych stron. Nie mniej istotne zdają się być również wątki historyczne (by nie rzec dziejowe), kulturowe czy religijne oraz literackie tego tomiku. Któż z czytelników nie miałby oczywistych skojarzeń literackich chociażby z Nowogródkiem? A odwołań faktograficznych do nazw, dat i miejsc jest w zbiorku mnóstwo. Książka jest próbą poetyckiej impresji wywiedzionej z autentycznych spotkań z ludźmi, dokumentami, artefaktami i opowieściami, odwołuje się przy tym do wielu miejsc (Grodno, Oszmiany, Mińsk, Nowogródek, Mir, Iwie, Świteź, Stare Wasiliszki), nazwisk (wśród polskich m.in. E. Orzeszkowa, A. Mickiewicz, Cz. Niemen, M. Kolbe) i faktów – od tych najstarszych jak bitwa pod Niemihą w 1067 r. przez II wojnę światową po współczesność  – czytamy na stronie internetowej autorki.

Nazwałam ten tomik „osobą towarzyszącą” i nie był to w moim zamyśle jedynie zgrabny środek stylistyczny. Wydaje mi się, że personifikacja „Lipca na Białorusi” jest zabiegiem w pełni uzasadnionym i należnym. Ten tomik, bowiem, jest bardzo ludzki – ma ciało, którym mówi i duszę, która pamięta. O pamięci i o horyzoncie antropologicznym tej poezji pisze w posłowiu Karol Maliszewski. (Na marginesie tylko wspomnę, że lekturę książki rozpoczęłam właśnie od posłowia – zupełnie niepotrzebnie. Wydało mi się wydumane, ale gdy po przeczytaniu wszystkich wierszy powróciłam do niego, uznałam, że jest adekwatne. Nauczka na przyszłość – posłowia umieszczane są „po słowie”, czyli na końcu, po to, by je czytać na końcu. Amen). Tak, „Lipiec na Białorusi” ma duszę, która pamięta. W zasadzie można to powiedzieć o wszystkich wierszach świata, o poezji jako takiej. Napisać o poezji, że przywraca pamięć, ocala od zapomnienia – to sztampowy recenzencki wybieg, na którym nie wypada poprzestać. Oczywiście, że ocala, to jedna z jej najważniejszych funkcji, obok aktywowania emocji, namysłu, eurek… Bywa, że wiersze pomagają nam płakać, ułatwiają żałobę. Poezja Fietkiewicz-Paszek tym się jednak wyróżnia, że nie ułatwia niczego. Jest jak akuszerka asystująca przy porodzie. Czuwa i czeka.

O czym są te wiersze, nie sposób opowiedzieć, nad każdym należałoby się zastanowić z osobna. Przywołują obrazy, jakich nie powinny oglądać ludzkie oczy. Dramaty, które eufemistycznie nazywamy trudną pamięcią, złym dotykiem historii. Ale nie to stanowi o sile przekazu i wyrazistości tych „białoruskich” wierszy. Nie treść. Niech mi te słowa wybaczą wszyscy, którzy przeżyli koszmar wojen, ludobójstw, tyranii. Nie chcę w żaden sposób deprecjonować niczyjej traumy. Chcę tylko powiedzieć, że nie decyduje ona o jakości poezji. O tym decyduje forma i język. W przypadku „Lipca na Białorusi” znakomicie opanowany – precyzyjny i wyważony. Forma i język w służbie treści – prosta recepta na literacki sukces. (Dziękuję za brawa)

Tomik już na początku zwraca uwagę przemyślaną kompozycją. Wiersze ujęte zostały w pewną klamrę czasową, wyznaczoną miejscem i datą wykonania dwóch fotografii rodzinnych. Do tomiku zaprasza śródtytuł: Kamionka, rok 1925, na drugiej stronie zdjęcie, a do niego wiersz ekfraza. Tomik zamyka zaś karta z tytułem: Stare Siedlisko, rok 1952 – po nim zdjęcie z dedykacją dla ojca i wiersz. A pomiędzy nimi wszystko. Wszystko, co można wyczytać z subtelnych śladów historii: tablic, pomników, opowiadań, zgliszcz  – cała ironia losu. I jeszcze krajobraz, zwłaszcza wewnętrzny, a w nim znowu wszystko: i bohater, i autor, i czytelnik.

Przyzwyczaiłam się do myśli, że jestem czytelnikiem wymagającym, zwłaszcza jeśli chodzi o poezję. Siedzę na swoim czytelniczym tronie i tylko od czasu do czasu kieruję kciuk raz w dół, rzadziej w górę. Jednym słowem – rządzę. Tymczasem trafia w moje ręce tomik, który chce rządzić mną i używa do tego narzędzi wobec mnie wyjątkowo skutecznych. Po pierwsze język – reporterski, klarowny, surowy. Bez grama ckliwości, romantycznego heroizmu, bez wyszukanej metaforyki czy jakichkolwiek poetyckich bibelotów. Tym językiem autorka dotyka „tkliwych miejsc” czy artefaktów, niczym ślepiec próbujący rozpoznać rzeczy innym, sprawnym zmysłem. Język tego tomiku jest zmysłem niewątpliwie sprawnym – inteligentnym i wnikliwym.

(…) Bez słów, bo tylko tak można iść drogą

śmierci, kiedy jest jasne, że za pół godziny

wróci się na parking. W każdym języku inna jest pamięć

zbrodni i inne zapominanie (…)

[Noc w Trościeńcu]

Język „Lipca…” nieustannie opisuje. I nie jest to dla mnie łatwe, bo z trudem zapamiętuję daty, nazwy, imiona. Rozpraszają mnie przypisy, których w tomiku niemało, kilkukrotnie muszę wracać do zdań już czytanych. Ale już wiemy, że ta poezja nie ułatwia niczego. Na każdym kroku woła – skup się! Ujawnia się jednak w tym opisywaniu jakiś specyficzny talent uwodzicielski. Poetka wyławia z rzeczywistości tylko te detale, które są refleksyjnie nośne i z nich „robi” wiersz, resztę pomija. To ważne dla każdej narracji, nie tylko poetyckiej, aby nie rozpraszać czytelnika byle czym, nie rozmywać sensu wielosłowiem.

Kolejną „sztuczką magiczną” tych wierszy jest puentowanie. Oto czytamy krótki, narracyjny tekst, płynie sobie rozczłonkowany w wersach dla niepoznaki, zastanawiamy się, czy nie jest to materiał na małą prozę, aż tu nagle – myk! Puenta wyskakuje jak królik z cylindra i mamy wiersz, który mówi więcej niż sympozjum naukowe na temat losów mniejszości narodowych z terenów wschodnich przyłączonych do Związku Radzieckiego po II Wojnie Światowej.

Wielka Synagoga Chóralna

Wielka Troicka 59. Bożnica. A raczej szpital

dla mieszkańców getta. Lub punkt deportacyjny.

Albo magazyn produktów spożywczych i środków

medycznych. Albo hala produkcyjna i pracownia

Związku Twórców BSRR. Wszystko można.

Można nawet pół wieku później oddać budynek

Żydom, których nie ma.

Po to jest poezja. Żeby powiedzieć więcej, niż pomieszczą słowa; wyrywać sensy światu prosto z gardła, nadawać znaczenia; żeby się przebijać z uporem maniaka do tajemnicy życia, śmierci, czegokolwiek. Iza Fietkiewicz-Paszek o tym wie.

Jej poezja o tym wie i nie ułatwia niczego. Wchodzi z buciorami w twoje złudne poczucie bezpieczeństwa, złudne przekonanie, że „wojny” już nie ma. A ona jest. Ona się tli. „Lipiec na Białorusi” próbuje o tym opowiedzieć, chociaż wie, że…

(…) i tak nie ma języka, w którym można by było

nazwać ten niepokój.

[Nocny Mińsk z Witalikiem]

Beata Golacik

Izabela Fietkiewicz-Paszek  „Lipiec na Białorusi”, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2020, str. 58