Jacek Mączka
Izabeli Fietkiewicz-Paszek Sonety według Beksińskiego
Jacek Mączka, referat o sonetach
Istotnym rysem „późnej nowoczesności”, w której coraz częściej zacierają się granice pomiędzy różnorodnymi dziedzinami kultury, jest intertekstualność. Słownik terminów literackich pod redakcją Janusza Sławińskiego określa intertekstualność jako „strefę powiązań i odniesień tekstowych, w której uczestniczy dane dzieło” […] „każdy tekst (…) sytuuje się w polu innych tekstów, naśladując je, kontynuując, przekształcając, pozostając z nimi w relacji pytanie-odpowiedź, a nawet odrzucając je czy unieważniając” [1]. Na użytek niniejszego szkicu przyjmijmy za Ryszardem Nyczem, że intertekstualność jest to „kategoria obejmująca ten aspekt ogółu własności i relacji tekstu, który wskazuje na uzależnienie jego wytwarzania i odbioru od znajomości innych tekstów oraz „architekstów” (reguł gatunkowych, norm stylistyczno-wypowiedzeniowych) przez uczestników procesu komunikacyjnego” [2]. Do gatunków intertekstualnych należy ekfraza „(z greckiego: ekphrasis – dokładny opis) to utwór literacki będący opisem dzieła malarskiego, rzeźby lub budowli”[3].
W 2011roku ukazał się w Szczecinie tom wierszy Próby wyjścia Izabeli Fietkiewicz-Paszek. Mieszkająca w Kaliszu poetka, urodzona w 1972 roku, ukończyła filologię germańską i filologię polską, publikowała, między innymi, w Akcencie i Odrze. Z 2010 roku pochodzi jej debiutancki tomik Portret niesymetryczny. Znaczącą częścią Prób wyjścia – książki na którą składają się poetyckie ekfrazy, jest cykl dziewięciu wierszy inspirowanych dziełami Stanisława Beksińskiego, zatytułowany Sonety według Beksińskiego. Ze względu na małą dostępność omawianej książki oraz specyfikę ekfrazy, pozwoliłem sobie, odstępując od przyjętej konwencji wystąpień naukowych, zacytować w moim referacie omawiane wiersze w całości.
1. [Beksiński po raz pierwszy]
O twarzy nic – jakby w niej początek tabu.
Z bliska dobrze widać pod lewym ramieniem
wtulonego psa czy inne stworzenie
(nic tu nie jest pewne – może oprócz śladu
czułości). Co dalej? Przy tej dewastacji
brakuje odwagi dla najprostszych pytań
o płeć, o to z lewej – co zresztą wynikać
mogłoby z tej wiedzy? Najważniejszy plastik,
sukno, drewno, papier – czymkolwiek materia,
tak zmyślnie upięta, że odcina z wprawą
od ciekawych oczu ludzką pozostałość,
tak fantazję spina, tak umysł wypełnia,
żeby już nie wnikać, czy coś ocalało:
choćby pismo, imię, czyjś żal za nim – za nią.
( PW, s. 13)
W wyniku przemian cywilizacyjnych na przełomie wieku XIX i XX rozpadł się paradygmat pozytywistycznego światopoglądu, który dawał poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, wyrastające z przeświadczenia, iż religia i nauka zapewnią ludzkości szczęście. Masowa migracja ludności ze wsi do miast, rewolucja przemysłowa, urbanizacja, całkowicie zmieniły warunki życia. Odkrycia naukowe, takie jak na przykład, teoria budowy aparatu psychicznego człowieka Zygmunta Freuda, czy teoria względności Alberta Einsteina sprawiły, że znakiem rozpoznawczym współczesnego świata stał się relatywizm. Przyśpieszenie cywilizacyjne doprowadziło do postępującej erozji wielkich systemów porządkujących – religii i nauki. Interesujący nas cykl utworów stanowi wyraz świadomości postmodernistycznej, o której Stefan Morawski pisał jako o „trendzie uczulonym na pluralizm rzeczy i wartości, na przypadkowość, /…/ przygodność istnienia, heterogeniczne, luźne i płynne struktury, ciągłą grę zmiennymi znakami”[4]. Świadomość postmodernistyczna kwestionuje ludzką tożsamość, pokazuje, że nauka nie jest w stanie odkryć żadnej obiektywnej prawdy – okazujemy się być pozbawionymi busoli nomadami. Wiersz inicjujący całość cyklu sonetów, podobnie jak obraz Beksińskiego, pokazuje świat ruchomych piasków, w którym tożsamość, nawet płciowa, ulega zatarciu: Przy tej dewastacji / brakuje odwagi dla najprostszych pytań / o płeć. Pozostaje ostateczna samotność, którą tylko dodatkowo podkreśla obecność innej istoty: Z bliska dobrze widać pod lewym ramieniem / wtulonego psa czy inne stworzenie / (nic tu nie jest pewne – może oprócz śladu / czułości).
2. [Beksiński po raz drugi]
Miasto wsuwa się w sen. Zaglądam mu w oczy
wydłubane w ścianach. Przeciąga się, ziewa,
jeszcze na mnie patrzy, chłonie głos, a jednak
nie chce dłużej czekać, zaczyna się mnożyć,
rozrastać, wykrzywiać, domy gną się, kleją
schodami, krzyżują, wspinają po sobie
przejścia, korytarze zmieniają krwiobieg,
uciekają formie, poddają się sterom
fantazji Daivy – do niego należą
pionki, plansze, kości, do nas jeden sezon,
odcinek na rzece, rozmyte odbicia,
w które się wczepiamy niezdarnie kalecząc
językiem: wszystko, by zatrzymać. Uciekną.
I wrócą – obcym snem, za innego życia.
(PW, s. 15)
Miasto, dla Bachalarda, stanowi wyraz dwoistej „dialektyki zewnętrza i wnętrza”[5]; z jednej strony reprezentuje to, co zazwyczaj wiążemy z symboliką domu – przestrzeń oswojoną, bezpieczną, własną, niemniej, z drugiej strony, może być symbolem obcości, zagrożenia, utraty tożsamości, rodzajem onirycznego labiryntu naznaczonego rozpadem. W powyższym wierszu zdecydowanie dominuje ten drugi rodzaj znaczeń: Miasto wsuwa się w sen / /…/ zaczyna się mnożyć, / rozrastać, wykrzywiać, domy gną się, kleją / schodami, krzyżują, wspinają po sobie / przejścia, korytarze zmieniają krwiobieg. Poczucie wyobcowania i niemożności uchwycenia własnej tożsamości w świecie, którym rządzi chaos, ewokuje atmosferę sennego koszmaru. W utworze przykuwa uwagę motyw gry: pionki, plansze, kości, który znajdujemy także w sonecie piątym: prowadzi / dziwną grę z rozumem. Gra to kategoria znamienna dla dyskursu postmodernistycznego, ponieważ, jak zauważa Jean- Francis Lyotard, „Społeczeństwo ponowoczesne przypomina mgławicę składającą się z wielu dyskursów, wielu gier językowych. Jednostki żyją na skrzyżowaniu różnych gier i tylko w ten sposób tworzą swoją tożsamość”[6]. Nawet język już nie nazywa, jest bezradny w obliczu chaosu świata: rozmyte odbicia, / w które się wczepiamy niezdarnie kalecząc /językiem.
3. [Beksiński po raz trzeci]
Można kontemplować, o ile natura
łaskawie zostawi refleksyjny profil.
Można godzinami z innymi się tłoczyć,
jeśli chłód kamienia lub jego tekstura
zbyt mocno doskwiera. Tu ćwiczą na drążkach,
jakby to w kondycji tkwił klucz do powrotu,
ktoś się płaszczy przed kimś, tam szukają tropu
do wyjścia. Jest czułość; jest miejsce dla bożka
dyżurnego, i tych, co w bezruchu, zanim
się rozjaśni; są sny, panoszą się zadry;
jest wstręt, strach, znużenie – przemycone żywcem.
Brakło sprzętów, imion, znanych smaków, nakryć
– ponoć rozpraszają. Podobnie jak kaprys
wiary. Jest horyzont, za nim jest dotkliwsze.
(PW, s. 16)
Kluczem do odczytania tego utworu jest literacka kategoria ironii, znamienna dla poetyk, które usiłują wypracować nowy język, w sytuacji, gdy poetyki zastane okazują się niewystarczające, by opisywać nową rzeczywistość. W świecie wspólnego, a przez to anonimowego umierania Brakło sprzętów, imion, znanych smaków, nakryć / – ponoć rozpraszają. To, co ludzkie, poszczególne, uległo atrofii. Pozostają wstręt, strach, znużenie. Szamocemy się na smyczy biologii; nietrwali jak jętki jednodniówki. Żarłoczna natura jest bezwzględna – skazuje na postępujący rozpad: Można kontemplować, o ile natura / łaskawie zostawi refleksyjny profil.
4. [Beksiński po raz czwarty]
Kto ich tu posadził, zaciągnął na wieżę?
Kto obdarzył słuchem i skazał na ciszę,
a drogi ucieczki umiał zamknąć mitem
przyszłej szczęśliwości? Dał im parę legend
zamiast pary skrzydeł. Trzymają się (widać
w zbliżeniu) kurczowo. Miękkie łuki pleców,
głowy pochylone pod ciężarem przeczuć.
Wprawne omijanie złych snów, blizn i pytań
daje spokój. Ogień. Najważniejszy ogień,
co hartuje wolę, rozjaśnia zamglone
twarze i przestrzenie; wytapia czerń źrenic.
Są i puste wieże, na nich nic nie płonie.
Nikt nie pyta. Ciemność. Kiedyś zacznie boleć
– ktoś i ją zakłóci, od światła oddzieli.
(PW,s. 19)
Człowiek w obliczu „pustego nieba”, skazany na potrzebę nadania sensu swojej egzystencji. Na próżno czeka na znak: Kto obdarzył słuchem i skazał na ciszę.Religia niesie złudne pocieszenie: Wprawne omijanie złych snów, blizn i pytań / daje spokój. Wieża wpisuje się w symbolikę wertykalną powiązaną z sacrum, ale tu widzimy wieże pogrążone w ciemności, puste, oddzielone od światła. Skazani na wszechświat pozbawiony obiektywnej miary postrzegamy siebie jako „emanację nicości”[7], która zagarnie również, prędzej czy później, wszystkie konstrukcje umysłu. Żyjemy w wieku nihilizmu poznawczego, wieku naznaczonym przez heroiczne i tragiczne konstatacje Nietzschego, Kafki, czy Sarte’a.
5. [Beksiński po raz piąty]
Tu sen się urywa: nie ma kto dopisać
następnej sekwencji ani przejąć władzy
nad kolejnym aktem. Teraz strach prowadzi
dziwną grę z rozumem: kto przegrywa – znika.
Strach znowu jest górą. Trudno się wykręcić,
trudno kamuflować jasność na obrzeżach
myśli. Chłód, wiatr, gruzy – perwersyjna rewia;
stery obejmują żywioły, afekty.
I nie ma takich słów, nie ma takich bogów,
co wstrzymają rozpad. Żadnego sposobu,
jak przywrócić wiarę w ruiny kościoła,
w to, że w nich coś przetrwa; żadnego uskoku
w rezerwowy wymiar. Trzeba złożyć okup,
podjąć sen na nowo, spojrzeć w lustra monad.
(PW,s. 21)
To, co podświadome, bierze górę – nasze lęki, obsesje, zupełnie jak u Goyi (Kiedy rozum śpi, budzą się demony): stery obejmują żywioły, afekty. Dominuje rozpad, upadek wszelkich wartości, zwłaszcza religii – Żadnego sposobu, / jak przywrócić wiarę w ruiny kościoła, / w to, że w nich coś przetrwa. Pozostaje tylko próba zaakceptowania świata w jego okrutnym, biologicznym, odartym z metafizyki wymiarze: podjąć sen na nowo, spojrzeć w lustra monad.
Słowem-kluczem spajającym cykl wierszy jest motyw snu: Miasto wsuwa się w sen, I wrócą – obcym snem, są sny, panoszą się zadry, Wprawne omijanie złych snów, Tu sen się urywa: nie ma kto dopisać, podjąć sen na nowo. Marzenie senne stanowi ważny aspekt naszego życia, jest rodzajem bramy prowadzącej do samopoznania i samorealizacji, o czym przekonują prace Freuda, Junga, czy Fromma. Jako motyw zajmuje także ważne miejsce w literaturze współczesnej[8]. Nietrudno zauważyć, że w przypadku Izabeli Fietkiewicz-Paszek motyw ten niesie zdecydowanie negatywne konotacje. Cała egzystencja współczesnego człowieka jawi się jako rodzaj sennego labiryntu, z którego nie możemy odnaleźć drogi wyjścia. Jesteśmy pogrążeni w sennym koszmarze-iluzji, który potęguje poczucie alienacji, nie tylko wobec świata, ale także i w stosunku do siebie samego.
- [Beksiński po raz szósty]
Wszystko tu czytelne: są śmierci przydrożne
markujące skały, prosta, wąska droga,
przytłumione światło, fragment nieba w brązach,
żadnej bocznej ścieżki – zmysły niezawodnie
rozpoznają teren. Co innego rozum:
waży sylogizmy, szuka zarysowań,
tropiąc nieścisłości – na siłę przeciąga,
tak, by można drogę do wyjścia z wąwozu
bez końca wydłużać, zmieniać w metaforę
wiecznego powrotu. Dla rozumu koniec
jest nie do pojęcia, będzie negocjował,
układał się z wiarą – w niej przemycał ogień:
jedyną materię zdolną unieść gnozę,
dać pewność na szlaku, wyznaczyć pobocza.
(PW, s. 22)
Nie ma wyjścia, w całym naszym bycie jesteśmy ogarnięci przez śmierć i żadnej bocznej ścieżki. Ale rozum się nie poddaje, rozkład i śmierć nie znajdujące uzasadnienia są ponad ludzką wytrzymałość, więc będzie negocjował, / układał się z wiarą. Potrzeba sensu, transcendencji jest wpisana w conditio humana.
Warto również zadać sobie pytanie, o przesłanki, które legły u wyboru formy literackiej komentowanych tu wierszy. Sonet jest gatunkiem klasycznym, cechującym się określoną architektoniką. Zastosowanie go w przypadku „nowoczesnej” treści buduje rodzaj kontrapunktu. Sugeruje dojmująca potrzebę porządku i zarazem podkreśla wysoką rangę poruszanych zagadnień.
7. [Beksiński po raz siódmy]
Pomimo kontrastu między ruinami
nieczynnej świątyni (z kamienną powagą
stoją w poprzek nurtu, jak gdyby wbrew prawom
o rozpadzie świata, mówiły: czuwamy
nad tym, co niezmienne) i świeżością kwiatów
(beztrosko oddanych ulotnej przygodzie
z materią, gotowych na wszystko: entropię
i gwałtowny koniec); pomimo zamachu
na porządek rzeczy – jest jakieś decorum
ponad sprzecznościami, namiastka spokoju
(choćby i ten spokój miał być katatonią
– łagodzi dysonans). Mieszanina tonów
pozornie odległych tak wypełnia ogród,
żeby nie zagrozić zgrzytem czy aporią.
(PW,s. 25)
A może porządek rzeczy zasadza się na coincidentia oppositorum: ruiny świątyni i kwietna łąka: Mieszanina tonów / pozornie odległych. Kultura i natura. Jednak i tu odnajdujemy ironię: tak wypełnia ogród, / żeby nie zagrozić zgrzytem czy aporią. Ogród jest tworem sztucznym, porządkiem stworzonym przez człowieka, nie mogącego zaakceptować chaosu i nieprzewidywalności natury. Trudno w tym miejscu nie wspomnieć, iż poetka studiowała również filozofię.
8. [Beksiński po raz ósmy]
Nawet chłód pozorny. Niełatwo rozproszyć
to, co niewidoczne; jeśli lustro pęknie,
tysiące odłamków przemycą zaledwie
fragmenty odbicia, w nich zapowiedź gnozy
nieczytelnym szyfrem. Będą po krawędziach
układać mozaikę, sklejać wątpliwości,
brakujące części spróbują zastąpić,
pozostałe – zmilczą. Dalej to synergia,
wreszcie błogi komfort, że obraz kompletny.
I nic się nie stanie, nikt się nie skaleczy
za mocno. Tak będzie. Jeśli się roztrzaska,
niech odłamki wejdą w stopy, pod powieki,
niech dotrą do serca; stamtąd egzegeci
będą je wyjmować. Jeśli pęknie tafla.
(PW, s. 27)
Lustro stanowi symbol samowiedzy, introspekcji, przeznaczenia, poznania tego, co ukryte[9]. Zwierciadlana tafla, niczym tafla lodu, zamyka przed nami możność poznania. Nawet jeśli lustrzana brama się otworzy (Jeśli pęknie tafla), to rozbite lustro nie objawi obrazu całości, zawsze pozostaną jedynie fragmenty w nich zapowiedź gnozy / nieczytelnym szyfrem. Ludzki umysł, zwykle skłonny do samooszukiwania się, do uproszczeń, stworzy na ich podstawie pozornie spójną, uładzoną wizję świata: obraz kompletny. / I nic się nie stanie, nikt się nie skaleczy / za mocno. Poetka przeciwstawia w wierszu poznanie wyrozumowane, teoretyczne, oderwane od rzeczywistości – poznaniu opartemu na żywym, bezpośrednim doświadczaniu: niech odłamki wejdą w stopy, pod powieki, / niech dotrą do serca. Tylko wtedy istnieje cień szansy na zdobycie okruchów samowiedzy.
- [Beksiński po raz dziewiąty]
Prawe jest z kamienia, ciężkie i nieczułe
na kaprysy aury. Trzeba wytrwałości,
niebywałej siły, żeby nie odstąpić
od lotu. Jest obce, ma szorstką fakturę,
ciśnie jak proteza, źle dobrane imię.
Co innego lewe: trudno je utrzymać
w ryzach, opanować, gdy sprytnie wymyka
się i zmienia tory, i próbuje wyżej,
i wyżej, i wyżej. Kiedy tak się stroszy,
igra z grawitacją, daje się ponosić
rozmaitym prądom – wygrywa z ciężarem,
ze strachem; pod światło muszą mrużyć oczy
– próbując odczytać rysunek prognozy,
złapać koniec pętli, piórko, oddech, kamień.
Maurice Merleau-Ponty podkreślał, iż ciało ludzkie otwiera nas na świat, jest rodzajem medium, sposobem bycia w świecie. W jego fenomenologii stanowi podstawowe narzędzie źródłowego doświadczenia. Uczony pisał W Fenomenologii percepcji, że nader istotne jest postrzeganie ciała w ruchu, w jego motoryczności, dzięki temu poznajemy modus zamieszkiwania przestrzeni, w której człowiek nie tylko przebywa, ale również ją współtworzy: „Mieć doświadczenie jakiejś struktury to nie znaczy biernie ją w siebie przyjmować – to nią żyć, brać ją na siebie, urzeczywistniać”[10]. Postaci z wielu obrazów Beksińskiego są mieszkańcami-więźniami kamiennego miasta. Ich motoryczność, zdolność do przemiany, rozwoju zostały zatrzymane. Dominuje inercja, postaci ludzkie zdają się być wchłonięte przez kamienne struktury. W sonecie dziewiątym odnajdziemy człowieka z kamiennym skrzydłem: Prawe jest z kamienia, ciężkie i nieczułe / na kaprysy aury. Trzeba wytrwałości, / niebywałej siły, żeby nie odstąpić / od lotu. Jest obce, ma szorstką fakturę, / ciśnie jak proteza. Lewe – przypomina ptasie. Otrzymujemy metaforę naszej kondycji: lot symbolizuje poszukiwanie, poznanie, któremu, tutaj, towarzyszy pęknięcie na to, co wiąże nas z materią, biologią i na to, co duchowe, sakralne. Pomimo ogromnego wysiłku „Ikara” i tragicznej aury obrazu pojawia się cień nadziei: igra z grawitacją, daje się ponosić /rozmaitym prądom – wygrywa z ciężarem, / ze strachem; pod światło muszą mrużyć oczy / – próbując odczytać rysunek prognozy.
Jak się okazuje wrażliwość artystyczna nie zna granic metrykalnych. Spotkanie rocznika 1929 i 1972 zaowocowało twórczym dialogiem, z którego możemy odczytać wspólną niezwykle aktualną, nacechowaną pesymizmem diagnozę współczesności.
Jacek Mączka
Ogólnopolska Konferencja pt. „Zdzisław Beksiński, a kultura współczesna” – 30 listopada i 1 grudnia 2012 roku w PWSZ w Sanoku. [PWSZ im. J. Grodka w Sanoku, Muzeum Historyczne w Sanoku, Starostwo Powiatowe w Sanoku]
[1] Słownik terminów literackich, pod red. Janusza Sławińskiego, Wrocław, 2002, s.218-219.
[2] R. Nycz, Tekstowy świat, Kraków 2000, s. 83.
[3] Słownik terminów literackich, op. cit., s. 122.
[4] S. Morawski, Niewdzięczne rysowanie mapy … O postmodernizmie i kryzysie kultury, Toruń 1999, s. 67.
[5] Por. G. Bachalard, Dialektyka zewnętrza i wnętrza, tłum. J. Skoczylas [w] Antologia współczesnej krytyki literackiej we Francji, oprac. W. Karpiński, Warszawa 1974, s.284-305.
[6] J-F. Lyotard, Kondycja ponowoczesna, tłum. M. Kowalska i J. Migasiński, warszawa 1997, s.15.
[7] Zob. Cz. Miłosz, O podróżach w czasie, s. 33, Kraków 2010.
[8] O znaczeniu i symbolice marzenia sennego w literaturze współczesnej obszernie pisałem w Jak oko, co się samo nie ujrzy. O motywach snu i lustra w poezji Janusza Szubera [w] Poeta czułej pamięci, red J. Pasterska i M. Rabizo-Birek, Rzeszów2008, s. 232-247.
[9] Zob., W. Kopaliński, Słownik symboli, Warszawa 1990, s.206.
[10] M. Merleau-Ponty, Fenomenologia percepcji, tłum. J. Migasiński, Warszawa 2001, s. 282.