Maciej Dobrzański, Imię jest znakiem – pdf
Maciej Dobrzański, Imię jest znakiem, Wydawnictwo RB, Prudnik-Opole 2012
Z poezją Macieja Dobrzańskiego zetknęłam się na dobre przy okazji „Nomen Omen” – książki, którą autor wydał w 2009 roku wraz z Bartoszem Sadlińskim. Przyjaciele, do tego wspólnicy w działaniach związanych z organizacją imprez literackich w rodzinnym Prudniku, podjęli ryzykowną dla organicznej poetyckiej „osobności” wspólną drogę przez debiut. Dwa lata temu pisałam dla Migotań recenzję z części „Zbrodnia Ikara” autorstwa Sadlińskiego, odkładając na później wiersze drugiego autora („Należy zostać”). Zanim owo później nadeszło dotarła do mnie jego kolejna książka, „Imię jest znakiem”, tym razem samodzielna, która być może przez samego autora będzie traktowana jako właściwy debiut.
Poezja Dobrzańskiego (utwierdzam się w diagnozie czytając wiersze z książek wydanych w odstępie 3 lat) wyrasta przede wszystkim z prób odnalezienia się i ocalenia własnej wrażliwości w otaczającym świecie, przy czym jest to świat niejednokrotnie brudny, trudny i nieprzyjazny. Małomiasteczkowe koszmary – sceneria ciemnych bram i mrocznych zakamarków <<Podwórza pełne dzieci bawiących się w piaskownicach o zapachu psich odchodów. (…) Ziomki. Ziomki z woreczkami kleju usilnie wtulanymi w usta. Ziomki z rodzin patologicznych i ziomki czyniące swoje rodziny patologicznymi. Ziomki w spodniach z krokiem na wysokości kolan. Wielbiciele hip hopu. Ziomki. Kilkunastoletnie, a już ze skumulowaną w oczach nocą. (…) Chrobrego. Jakby to tu rozegrał się cały komunizm XX wieku. [Chrobrego II]>> i jeszcze mroczniejszych historii <<Moja kamienica. Solidna, niemiecka robota. (Kiedyś było tu getto, ale pamiętaj, nie ma się czego bać). [Chrobrego]>>. Trudne sprawy domowe, nieuporządkowana, dramatyczna relacja z ojcem, którego nie udało się kochać <<Pamiętasz; zawsze chciałeś odrąbać sobie/ kciuk – tak podobny/ do jego kciuka.// Ten mężczyzna.// Pamiętasz; jego oczy mieściły/ w sobie tak wiele twojej/ nieobecności. [Nic dodać]>>. Jeśli wierzyć Bukowskiemu, wiersz jest tym, co się przytrafia, kiedy już nic innego nie może. I tak właśnie, przez perspektywę bezradności, desperacji i wściekłości nawet, czytam wiersze Dobrzańskiego, szczególnie te prześwietlające relacje z ojcem, realia małego miasteczka, pierwsze próby ucieczki od tego niechcianego spadku – w poezję, w związki, w wiarę <<twój stary i jego przepierdolone/ pieniądze, jego przepierdolone „starostwo” (bo przecież nie/ ojcostwo), nadopiekuńczość twojej rodziny, czyli jedyna Czysta Miłość,/ z jaką się spotkałeś, (…) twój Prudnik, czyli działalność połetycka/ rozbita o prowincjonalność, twoja druga prawdziwa/ miłość, czyli związek zawarty na cmentarzu, twoja druga/ prawdziwa miłość, czyli wszystkie odmiany/ miłości, a wśród nich (znów) nienawiść, twój powrót/ do wiary – ale na twoich zasadach, czyli/ dalsza część kryzysu wiary, twoje samotne bieganie/ po lasach (…) twoja chęć spisania/ testamentu, twój jedyny wiersz, który wydaje ci się/ istotny,// właśnie ten [Przypadki]>>
Na rewersie trudnych, niejednokrotnie toksycznych i wyniszczających emocji jest niezwykła wrażliwość poety. Z internetu wyławiam fragment jego autoprezentacji: <<jestem romantykiem i, co tu dużo ukrywać, lubię się tą swoją romantycznością szczycić>>. I ta właśnie nuta pięknie brzmi w poezji Dobrzańskiego, przekłada się na bezpośredniość i czułość w jego pisaniu, jak we fragmencie (tak po prostu – wzruszającego) utworu dedykowanego Agnieszce <<Wiem, że gdzieś tu jesteś./ Skądś przecież musi się brać ta cisza/ między kolejnymi kroplami/ uderzającymi w niewidoczną toń. (…) // Wiem, że gdzieś tu jesteś./ Choćby jako kres – szybki/ jak gaszone światło. [*** (Wiem, że gdzieś tu jesteś)]>> albo w niezwykłym, pełnym tęsknoty wierszu poświęconym babci <<tej skóry ze zdjęcia już nie ma/ tego uśmiechu/ już nie ma/ tej sepii/ już w nas nie ma/ ale są kości tuż obok/ pod ziemią/ (…) Siedzę Patrzę uważnie na zdjęcie/ babci/ (…) a ona jest rzeką/ którą ktoś pozbawił/ brzegów [Dzień zaduszny].>> W tych tekstach nie ma już buntu, kontestacji, wściekłości i bezradnego krzyku w przestrzeń, silnie obecnych w innych wierszach.
W poezji Macieja Dobrzańskiego wszystko wydaje się prawdziwe, jakby działo się na naszych oczach, mam wrażenie, że to życiopisanie w każdym calu, co potwierdzają dedykacje, odniesienia do konkretnych miejsc, daty i godziny w tytułach, konsekwentnie przedstawiona w wielu wierszach postać ojca. Autentyzm tej poezji jej jest siłą, intensywne emocje, które są jej podglebiem, procentują – książka wzrusza, porusza, uderza. Trudno uwolnić się od energii takich fraz: <<On umrze – ta myśl/ cię budzi i już do końca nocy/ jest// jak pulsujący punkt/ świadomości który nie wymaga/ tłumaczeń// (…) On umrze – myślisz/ o tym który leży/ w sąsiednim pokoju i wygląda// jak ktoś nieprzeliczalny przeliczalny/ jedynie na śmierć [Który leży]>>. Trudno nie ufać wierszom, które dają tak konkretne tropy, jak choćby ten – zadedykowany Bartoszowi Sadlińskiemu: <<Zaczął pisać klasyczne wiersze. (…)/ Nie chce już wieszać księży, nie chce już wieszać psów/ na wartościach, o których mówi: pozwoliły mi się pogodzić/ ze światem. (…) //(Ktoś powiedział o nas: pedały; ciekawe/ co pomyślałby teraz, patrząc jak w samych slipach/ leżymy na sąsiadujących łóżkach i gadamy o życiu) [B.]>>.
Szczególne miejsce na tej lirycznej mapie ma dzieciństwo, ważne, ważące na dalszej historii, oglądane zazwyczaj przez pryzmat trudnych relacji z ojcem czy usiłującej je rekompensować nadopiekuńczości innych bliskich << nadopiekuńczość twojej rodziny, czyli jedyna Czysta Miłość,/ z jaką się spotkałeś [Przypadki]>>. Ale także o dzieciństwie właśnie poeta umie pisać z nadzwyczajną czułością: <<Spoglądam przez okno/ w kuchni On siada na płaskim jak lotnisko czubku/ baszty i obserwuje Jestem przekonany// że to wysłannik Boga (teraz jeszcze potrafię/ mieć pewność w bożych sprawach) (…)// Ten bocian już pewnie nie żyje/ ja nigdy nie byłem bardziej/ niepewny [Wysłannik].
Poza wierszami-świadectwami dojrzewania, poszukiwania, trudnego dzieciństwa czy życia na prowincji są i inne, zbudowane na odleglejszym planie, dotykające spraw uniwersalnych, podmiot liryczny odchodzi w nich daleko od prudnickiej kamienicy, by jednak wciąż kreślić równie przejmujące obrazy, jak choćby ten, przywołujący na myśl wiersz „dzień miał się ku końcowi” Joanny Wajs: <<dwie kobiety idą opustoszałą plażą./ Prawdopodobnie widzisz je pierwszy i ostatni raz./ Zachowasz ten obraz w pamięci: uczynisz dla nich tę jedną, małą// nieśmiertelność. [Tuż po zachodzie słońca]>>.
„Imię jest znakiem”, czyli? Czyli dopiero nazwane istnieje, powiedziane trwa. Czyli tożsamość domaga się ujęcia w słowa. Czyli desygnat uprawomocnia swoje bycie nazwą. Poecie udało się w tej książce nazwać wiele, I z całą pewnością nie było to bezbolesne nazywanie.
Izabela Fietkiewicz-Paszek
20 grudnia 2012
Gazeta Literacka Migotania, nr 4(37)/2012