Adam Buszek
Ale słowa nie płoną, a ja im wierzę
Izabela Fietkiewicz-Paszek
Lipiec na Białorusi
Szczecin 2020
Kamionka, rok 1925
Na początku jest tajemniczo uśmiechnięta babcia (tylko ona się uśmiecha), która patrzy bez lęku w obiektyw, zaraz pójdzie do Piotra, jeśli już go zna (jeśli nie, to „zaraz pozna”, więc „już zna”), a na koniec powie, że mimo wszystko jej życie było dobre.
Kto patrzy na stare fotografie, czuje się w przewadze (spóźniony właściciel cudzego czasu), ale jakaż przerażająca ta „przewaga”. To my jesteśmy bezradni. To my „prawie nic” nie wiemy. To babcia wie to, co najważniejsze, dla niej, wtedy.
Oczywiście wszystko jest na swoim miejscu,
to znaczy tam, gdzie urządza się przypadek i dokąd ucieka,
kiedy tylko mu się znudzi.
Początek drogi
To jasne: każdy przeżyje spotkanie w swoim języku. Nie oczekujemy cudu przemiany (takiej aplikacji nie miał nawet przyjaciel Dantego). Możemy oczywiście czekać aż system odszuka sygnał, powie nam, gdzie jesteśmy i jak dotrzeć na miejsce. (A kiedy systemu jeszcze nie było, sygnał nadawaliśmy sami albo z pomocą przypadkowych przechodniów). Na granicy popłoch: przestawianie zegarków o godzinę, o 30 lat, o nasz wiek, o narodziny babci. Wyciszanie dźwięków, żeby nie przeszkadzać aktorom/widzom.
Pierwsza noc w Grodnie
Pod hotelem gwar walizek i języków, a podróżni-mieszkańcy marzą zupełnie jak hotel: żeby tak lepiej niż jest. Każdy szuka swojej opowieści, swojego tłumacza, który zagubił się w zamęcie przeprowadzki. (Może na ulicy Darwina? Kto wie.).
Cerkiew Kołoska
Czy to przypadek (…) że Litwini stąd wyruszyli pod Grunwald? Że z popiołów żydowskiej świątyni wyfrunął Czerwony Sztandar? Że czerwone ulice prowadzą do kościoła, cerkwi, meczetu? Ależ skąd. Dobór naturalny, pochód gatunków. Kaprysy i zmiany kierunków. Świątynia wszystkich przyjmie (Wielka Synagoga Chóralna), wszystko można, życie się nie zatrzymuje, domy stawiamy na grobach (groby są wszędzie), zamki zmieniają właścicieli, budynki wielofunkcyjne to dzieła sztuki użytkowej, sanktuaria kolejnych zbawców ludzkości.
Stare Wasiliszki
Jeśli dobrze ustawić głos i szeroko rozłożyć skrzydła, można
unieść się z dowolnej ziemi. Choćby brakło wiatru i prądu.
A potem wrócić. A jeśli nie można wrócić, to rodzinna ziemia wstanie w snach. W drodze.
W drodze do Mińska
A jeśli powrót jest raz,
potem przez tydzień
milczał, ale podróż wyswobodziła go od snów
pełnych kamieni
Zresztą trudno zaglądać pod studnie, bruk i asfalt miasta, które przeżyło wiele pożarów, więc nawet w okresie pokoju temperatura jest za wysoka, a dymy z kominów domów i fabryk już nigdy nie będą jednoznaczne.
Nocny Mińsk z Witalikiem
Kiedy spotkamy się po latach, dziwiąc się splątanej fantazji rodzinnego drzewa, kiedy spotkamy się w znanej-nieznanej ojczyźnie, każdy w swojej pamięci, każdy w swoim języku, wtedy…
… trzeba pilnie znaleźć coś ponad
językiem
Coś, cokolwiek, żeby wyrazić niepokój, bo te światy nawet się nie przeczuwają. Bo pamięć bawi się w głuchy telefon. Odkształca zdarzenia. Intensywnie produkuje iluzje. Bo rano trzeba wszystko od nowa nazywać i uwierzyć, że to nie sen. I trzeba to zrobić z pominięciem czyśćca (bo inaczej się nie da. Bo nie wiadomo czy Bóg wrócił do domu i nie wiadomo nawet czy ma imię (a co z miejscami bez imion?).
Noc w Trościeńcu
Gdzie można pójść razem, po latach, między jawą a snem? Oczywiście na cmentarz, w środku nocy, bez słów. Słowa traciły tu ludzki sens, zapominały o literach, kiedy oprawcy brali je na języki. Tu zapadały wyroki i skradały się podstępy. Imiona, komendy, oprawa muzyczna.
… W każdym języku inna jest pamięć
zbrodni i inne zapominanie.
Ale wszędzie proch wsiąka w ziemię, mieszają się usta i języki, kości i stawy, nad skargami i wyznaniami latają motyle, pszczoły szukają swojego szczęścia. Różne są głębokości dołów, to prawda. Spacerowym krokiem można obejść je w kwadrans.
Pożegnanie z Witalikiem
Pożegnanie to pustka. Kiedy żegnamy się z krewnym odnalezionym w podróży, rozpaczliwie szukamy mostu. Musi być jakiś napis wyryty wspólną krwią w kamieniu nagrobnym na cmentarzach przodków.
To my donieśliśmy ich sen
aż do dzisiaj (…)
Może „wspólne nurty” są tam, gdzie nie spodziewamy się znaleźć mostu?
Może kiedy doniesie się ich sen, można usiąść przy brzegu, rozpalić ogień, ponieść dalej opowieść?
Berezyński Rezerwat Biosfery
Piękne słowo zapowiednik. Ziemia naprawdę oddycha. Cóż za fantastyczny pomysł – pozwolić ziemi oddychać, po prostu nie przeszkadzać. Nic się nie zmieni u ludzi, ale przynajmniej tam nie wejdą po nieswoje. W najbliższej wiosce rodzą się i będą się rodzić ci, którzy chcą czynić sobie ziemię poddaną. Tyran opuści matkę swoją, przebije kijem pierwszą żabę, zacznie się ta sama historia podboju. Nacjonalizacja rezerwatu.
wypatruję linii horyzontu, której nie zakłóca
człowiek
Niamiha
Jeśli na horyzoncie jest zbyt tłoczno, horyzont puchnie. Aż wreszcie strąca dwunożne ssaki tam, skąd przyszły.
Na przykład rzeka, do której wiele stuleci temu spłynęły morza krwi, więc architekci miasta zamknęli ją szczelnie w krwioodpornych rurach i pokryli betonem.
… Nie wolno
więzić rzeki, to musiało się zemścić.
… rzeka wróciła po dzieci.
Nie bądź bezpieczny. Natura pamięta.
Świteź
To fakt, trudno się oprzeć ludowej etymologii. Nad jeziorem Świteź można uwierzyć lobeliom (przecież przyjęły się w niemożliwym miejscu!, poza szkiełkiem i okiem), a nawet słodkiej przysiędze chłopca lub dziewczyny. Legenda głosi… Legenda zapisuje znaki na niebie, znaki w ziemi, znaki pod wodą. Płyniemy więc między żonami, siostrami i córkami rycerzy, wojowników, żołnierzy i dowódców. Najeźdźców pochłonie woda, tak jak wiarołomnych.
… a jeśli legenda kłamie,
to choć przez chwilę cieszyć oczy własnym odbiciem
i białym piaskiem na dnie.
Stare Siedlisko, rok 1952
Znaleźć harmonię tam, gdzie urywa się melodia,
zawiesza głos? …
Skąd bocian wie, że nazajurz w jego gniazdo uderzy piorun, więc trzeba wyrzucić młode? Czy każda matka to wie? Czy w swoich gniazdach dzieci czują zapach spalonej słomy? Co im ten zapach przywodzi na pamięć?
Gdzieś płyną wspólne nurty, dzieci szukają w sobie śladów Wschodu (skoro przodków przeniesiono akurat tam), ukrytych źródeł snów, także źródeł melancholii, źródeł zrozumienia.
***
Podróżna tej książki poszukuje jakiejś akceptacji. Nie ukrytego ładu, prawdopodobnie nie sensu, ale akceptacji – takiej, która wciąż się dziwi. A więc takiej, w której nie ma żadnej zgody, są za to empatia i niedowierzanie.
Kiedy więc staje przed repliką domu poety (U Mickiewicza), nie dowierza niczemu poza duchem i przestrzenią. Liczą się tamte poruszenia: narodziny, pogrzeby, małżeństwa, ucieczki, płacze, pożary, trzymane i nieutrzymane słowa, pożegnania, wypatrywania. Jeśli płonie twój dom, trudno w zgliszczach szukać sensu.
Ale słowa nie płoną, a ja im wierzę.
Wierzę temu miejscu i jego pamięci.
I jeszcze coś: to światło między słowami. Interlinia w wierszach. Tutaj, w tym lipcu, na tej Białorusi granica między ONI i MY, między ON i JA, zawsze jest jakiś mostem. W pustce między wersami (czyli w pożegnaniu) można dojrzeć linę, wyciągniętą rękę nad przepaścią. Tu wypatrujesz, wypatrujemy wspólnego nurtu. Mamy tylko czworo oczu, ale to już wystarczy na cztery ściany przypomnianego sobie domu, nieopodal tej rzeki.
A jeśli nawet legenda kłamie (…), to choć przez chwilę cieszmy oczy odbiciem wspólnego nurtu (…).
___________
Kursywą podano kolejno tytuły wierszy oraz wybrane cytaty.
Kraków, 10 maja 2022