Z prochu w proch. Lipiec na Białorusi Izabeli Fietkiewicz-Paszek
W swojej pierwszej książce, Portrecie niesymetrycznym, Izabela Fietkiewicz-Paszek, zanotowała dwa wersy, które możemy traktować jako myśli przewodnie, do wydanego równo po dekadzie od debiutu (trzeciego) tomiku, pod tytułem Lipiec na Białorusi: „przeszłość / coraz trudniej mi przechodzi”. Nowa książka1, zorganizowana jest wokół braku i pustki, stanowiących dwa podstawowe słowa, wokół których skupiają się wiersze. Tematem nowego tomu Fietkiewicz-Paszek jest przeszłość, która zapodziała się gdzieś na kresach, szczelnie otulona wspomnieniami, wyrwana z korzeniami, w czasie, porzucającym jedynych świadków. Poetka skrzętnie rekonstruuje losy swoich bliskich, wydanych na pastwę historii, nie mającej nic do zaoferowania, prócz biegu naprzód. Poetka wie, że krajobraz stron rodzinnych określa nas i modeluję wyobraźnię, jest on matrycą, podręcznym słownikiem i atlasem, bez którego tracimy orientację i azymut. Tym trudniej zaakceptować ruiny i zgliszcza porosłe chwastami, w miejscach gdzie dudniło życie, a struga czasu lała się przez palce. Za poetką odwiedzamy smętne, piękne kresowe regiony. Przeczytajmy W drodze do Mińska:
Jest środa 11 lipca 2018 godzina 17.40,
po prawej mijam drogowskaz na Oszmianę.
Jako dziecko nie mogłam pojąć, dlaczego
ojciec w rubryce miejsce urodzenia wpisywał:
Kamionka, powiat oszmiański, ZSRR. Wrócił tam
tylko raz, kiedy już było wolno, potem przez tydzień
milczał, ale podróż wyswobodziła go od snów
pełnych kamieni.
To tomik o tym, że życie ma wobec nas swoje plany, które poznajemy ostatni, a czas, co nas i inne stwarza, równie szybko zostawia w tyle i porzuca. Poetka pisze o miejscach, tylko uporem nielicznych trwających w pamięci, i o spotkaniach, nie w porę, i nie w czas. Wyprawa bohaterki tych wierszy na Białoruś, to droga do miejsc bliskich, rodzinnych, zapomnianych, z nadzieją, że zanim zada się pytania, łaskawie pojawią się odpowiedzi. Rekonstruowanie minionego, albo nakładanie teraźniejszości na przeszłość, zawsze pozostawia nas z deficytem, mankiem, jakby rachunek nigdy nie mógł się zgodzić, ani tym bardziej przechylić na naszą korzyść. Konfrontacja z widmami kosztuje nas więcej niż mamy za pazuchą. Pozostaje nam jedynie dalej obliczać rachunki strat, a domową buchalterię, czynić bardziej akceptowalną – przynajmniej, niepowodującą kolejnych trosk i smutków. Zatrzymujemy się w Grodnie – to pierwszy przystanek na mapie.
Pod powierzchnią
splatają się historie. Białoruskie z litewskimi,
polskie z rosyjskimi. Jeszcze żydowskie.
Każdy tu inaczej chwali Boga, przeklina,
Przemilcza, szuka swojej opowieści.
Chaty drewna poprzetykane betonem, wetknięte na marginesach synagogi, sady i ludzkie życia schowane w tle, na dalszych planach, poza głównymi nurtami. Fietkiewicz-Paszek z kronikarską dokładnością odnotowuje braki, spisuje straty, zagaduje pustkę. Zostają jej słowa przeciwko obojętności świata, jego zimnemu oddechowi zapisanemu w każdym ostatnim drganiu płuc. Poetka wie, że pisząc o historii trzeba często dekonstruować paradoksy, oswajać tajemnice, próbować zrozumieć jej zawiłą politykę, dla której często człowiek zostaje z widza zdegradowany do nieistotnego świadka, bądź zapodzianego na stronie, przypisu. Bo przemoc wszędzie znajdzie swoich wyznawców, pod każdym południkiem, pod dowolnym niebem. A zło czeka aż ktoś połknie bakcyla. Pozostaje – uciekając się do jednego z wersów – zgrzyt na styku światów. Co jeszcze? Pozostaje cała masa miejsc bez imion, o których można tylko śnić, lub w nocnych majakach, wywlekać je na moment z prochu, bo na jawie trudno nam o języki, słowa i gramatyki, w których niepokój mieszka jak w domu, by być z nim za pan brat. Drogą śmierci obywa się bowiem bez słów. Noc w Trościeńcu: „W każdym języku inna jest pamięć / zbrodni i inne zapominanie. Cisza jest uczciwa i łaskawa / dla ofiar, zwłaszcza nieopowiedzianych”. Mówiąc metaforycznie, możemy powiedzieć, że bohaterka tych wierszy, chodzi po kościach, a te pobrzękują jak łańcuchy, na których psy, nie odstępują budy dalej niż na kilka kroków. Wciąż pozostaje nam pytać, bo nic innego nie zostało. W wierszu Śmierć pisarki, w którego wersach mieszka Eliza Orzeszkowa, czytamy:
Kto teraz wypowie choć kilka słów o kobietach,
Żydach, pogorzelcach, o dziecięcych niedolach?
Autorka Próby wyjścia rozgrzebuje popiół i wyciąga na światło spieki. Jej zamysł jest maksymalistyczny, bo i poezja gra zawsze o największą stawkę: o przywrócenie pamięci, ocalenie ze zgliszcz, osądzenie krzywd, piętnowanie zapomnienia. Nic bardziej nas nie łączy – czytamy w tych przejmujących wierszach – niż głód i strach. Przede wszystkim idzie o to, aby stanąć naprzeciw siebie i w swoich obcych słowach, znaleźć nurt, wyprowadzony ze wspólnego narzecza. Przesypywać z prochu w proch. Przeczytajmy wiersz Noc w Trościeńcu [uroczyska Szyszkowa i Błagowszczyzna]:
Jedne źródła mówią o trzech, inne o czterech kilogramach.
W każdym razie pozostał tylko proch. Trudno, będę pisać
o prochu, skoro w proch zmienił się nawet wstyd, niewyobrażalny
wstyd za nagość, do której na koniec ich zmuszano. Wszystko
nasiąkło deszczem, przemieszało się, wgryzło w ziemię, zasiliło
ekosystem. Od kilkudziesięciu lat zalega w dołach, które
spacerowym krokiem obchodzimy w kwadrans.
Trzeba przywyknąć do obcych głosów, które się słyszy w nazwisku i do melancholii, nakładającej na spojrzenie zamglony filtr. Kresy zostały w akcencie, rozpacz została na kresach. Co można jeszcze zrobić? „Znaleźć harmonię tam, gdzie urywa się melodia, / zawiesza głos? To udaje się tylko w wyobraźni, / może jeszcze czasem w życiu”. Bywa, że w wierszach Izabeli Fietkiewicz-Paszek, będących zawsze na swoim miejscu.
[Bartosz Suwiński]
1 I. Fietkiewicz-Paszek, Lipiec na Białorusi, Szczecin 2020. Wszystkie cytaty wg tego wydania.