Beata P. Klary, Szczekanie głodnych psów – pdf
Beata Patrycja Klary, Szczekanie głodnych psów, WiMBP im. Z. Herberta w Gorzowie Wlkp., Gorzów Wlkp. 2010
Jak szczeka głodny pies? Na pewno donośnie, ale przy tym przejmująco, żałośnie, tragicznie, desperacko. Na pewno z wyrzutem. Odwieczny przyjaciel człowieka, ucieleśnienie wierności, bezwarunkowej miłości, bezgranicznego oddania nigdy nie powinien być głodny i – jeśli nie słuchać Kartezjusza – doskonale o tym wie.
Bohaterka wierszy Beaty Patrycji Klary przemawia równie donośnym, przejmującym, bywa, że desperackim głosem. Niekiedy z wyrzutem. U źródła jej nawoływań także leży głód – głód emocjonalny, nieuśmierzalna potrzeba uczucia, które pozwoliłoby żyć w pełni. Poszukiwania są daremne: kobieta spotyka mężczyzn, którzy – prędzej czy później – okazują się zawodni i swoją niedojrzałością nieustannie potwierdzają tezę o niemożności zbudowania trwałej relacji.
Wiersze, które obrazują niejako owo immanentne dla związku kobiece rozczarowanie w różnych fazach relacji z mężczyzną, z jednej strony są niezwykle śmiałymi erotykami, z drugiej jednak przede wszystkim: mini-studiami nad psychiką kobiety i naturą bycia-we- dwoje.
Pierwsza z trzech części książki to – upraszczając – teksty o damsko-męskim tokowaniu, o próbach podejmowania ryzyka bliskości i o cenie za tę bliskość, jak i za – nieuchronne z czasem i wpisane w naturę związku – stopniowe oddalenie się od siebie. W tej części autorka dopuszcza do głosu męski podmiot, pozwalając mu na intymne wyznania: Zmyślam, jak potrafisz się kochać. [nieznajomy]; Andromeda zbliża się z prędkością trzystu kilometrów / na sekundę. Ty oddalasz się równie szybko. [bien cordialement]; Nie chcę wiedzieć o tobie nic więcej niż to, co zliżę. [chciałbym cię taką widzieć]; Szukam tej właściwej, której przecież nie ma. [givenchy gentleman], idla którego kobieta może przypominać kamień z w wilgotnym rozcięciem. Kurew. [milonga]
Drugą część stanowią relacje z bycia ze sobą, z jednej strony bardzo konkretne ([milczenie]), czasem brutalne ([hiszpańskie wakacje]), z drugiej – wręcz metafizyczne, niekiedy surrealistyczne ([on nie – ty!]). To także ta część książki, gdzie bywa najliryczniej, jak we fragmentach:
Narwij obłoków, będą potrzebne na rozstania,
Kiedy już oddam mężczyznę rodzinie,
a wspólne łąki zawinięte jak dywan zasną.
[ballada o tym, gdy nie jesteśmy razem]
Po doskonałej nocy rozplatamy imienność.
Odchodzisz. Pod powiekami zostają kolory,
Kształty. Wszystkie zakłopotania przypominają
ciebie.
[ballada hotelowa]
Trzecia część poddaje poetyckiej rozbiórce fenomen oddalania się od siebie dwojga ludzi, wtórnej obcości:
Obcość mówi więcej
niż bliskość kochanka. Struktury są odmienne
[ławka z widokiem na browar]
czy szerzej – chemię braku:
Większość rzeczy nie zdarza się. wiedzą o nich tylko
z listów od umarłej matki lub z głosu szczekających psów.
(…)
Od dawna wszystko co bliskie jest nieobecne.
[wrażenia Fraktala]
utraty, nieobecności:
Po rozwodzie nikt już nie zrobił jej tak intymnego zdjęcia.
[kobieta z etażerki]
czy nieznośnego przekonania, że bliskość z drugim człowiekiem ostatecznie i tak nie ocala przed uczuciem osobności i egzystencjalnej pustki:
Wrócę sama. Umyję się, poukładam loki, wbita w inną
spódnicę siądę do kolacji. Z jaskrawego seansu dotykania
nieba pozostaną mi krosty i stopą wykopany
kamień z amonitem.
[skamienielina]
Portrety kochanków, dosadne, często śmiałe opisy miłości fizycznej, są jednak przeważnie pretekstem, asumptem do wyprowadzenia głębszych rozważań nad naturą bliskości kobiety i mężczyzny, nad fenomenem więzi psychicznych, które ewoluują w kolejnych etapach związku. Bohaterka tych wierszy pojawia się w wielu odsłonach –
bywa traktowaną instrumentalnie kochanką, która:
daje, gdy ładnie poproszę. Daje się wypełnić, zatkać,
zakneblować po jęk.
[i nie ma w niej winy]
bywa kobietą zdradzaną:
Brak jej pewności, przed kim ostatnio rozpinał rozporek.
[ballada nadmorska]
zmysłową i śmiałą:
(…) nic nie dorówna
twardości męskich nóg spiętych gotowością,
gdy domykasz kobietę.
[sobótka]
ale i cyniczną:
Pięknie się uśmiechnie. Dużo kosztowały tak lśniące
protezy i wargi napełnione zimnym silikonem. Musi się
odwdzięczyć. Pojechać do Cordoby, umyć twoje ręce
w wodach Guadalquivir, przyjąć cierpkie nasienie.
Nie urodzić dziecka.
[hiszpańskie wakacje]
Za każdym jednak razem, przy każdej odsłonie kobiecości bohaterki „Szczekania”, należy pamiętać o tym, co sygnalizuje na wstępie motto książki – cytat z ulubionego poety Beaty Patrycji Klary, Walta Whitmana: „Równouprawnione są tylko narządy płciowe”. Czy to sarkastyczne w wymowie entrée uprawnia nas do doszukiwania się w poezji Klary pogłosu idei feminizmu? Czy wiersze, w których mężczyzna ukazany jest instrumentalnie (jak to ujął Jerzy Suchanek Mężczyzna w tej poezji jest bytem zewnętrznym. Nie tyle niepoznawalnym, co z góry określonym, nieznośnie zredukowanym, traktowanym najczęściej przedmiotowo.), próbują być egzemplifikacją właśnie feminizmu? Czy może „jedynie” chcą pokazać naszą do siebie nieprzystawalność, bolesną w skutkach odmienność, przede wszystkim przeżywania (bez względu na to, czy owa odmienność ma źródło w różnicach biologicznych czy, jak woli teoria genderu, wynika z uwarunkowań społecznych)? Ironiczny, niekiedy wręcz sarkastyczny, ale i pełen bólu i pokaleczonej wrażliwości, ton, w którym opowiada się o mężczyźnie, to raczej – w moim czytelniczym odbiorze – głos kobiety zawiedzionej (czy może: zwiedzionej – własną naturą, która każe podążać za ideałem wielkiej miłości). Rodzi się jeszcze pytanie: czy tylko mężczyzna jest „winien”? Chyba nie tylko, skoro To jest nasza gra w spełnienie / na domowym stole. [bez lukru].Czy tylko kobieta jest „ofiarą”? Chyba nie tylko, skoro wpisani w historie, których nikt już nie opowie, / na zmurszałych deskach odciskamy siebie. [ballada wiejska]. Cierpienie i samotność – okazuje się w ostatecznym rozrachunku – nie znają granic płci, jak w pięknym (na własny użytek nazywam go „markezowym”) wierszu [proszę, żeby wyrok wykonano w Macondo] czytamy: Razem przed / palnikami pochylamy głowy.
Beata Patrycja Klary wita czytelnika bardzo przewrotnym wierszem, którym pozornie proponuje dystans i zaprasza do gry:
Wszystko zmyśliłam.
Gigantyczne fallusy zamyśliłam na początku. Później
doszły drobne piersi i jeszcze drobniejsze waginy.
Was zmyśliłam na końcu. Od razu umieliście czytać.
[zmyśleni]
Ale nawet jeśli na przestrzeni tych wersów uczestniczymy w kreacji (której i my, czytelnicy, jesteśmy częścią), mam wrażenie, że podszyta jest ona czymś niepokojąco autentycznym; „Szczekanie głodnych psów” to nie tylko doskonała literacko książka poetycka, to także przenikliwe studium kobiecego rozczarowania. I choć w domykającym tom wierszu nie brakło ani smutku, ani sarkazmu (a czytając tę książkę nabieram przekonania, że sarkazm to rewers smutku):
Płacząc nie wypłaczecie niczego więcej niż słowa:
Wypchaj mnie trocinami i postaw na szafce. Zrób coś z moją pustką.
Zatankuj do pełna. Może zaczniecie się odchudzać lub
kupicie markową wodę po goleniu. Na pewno umyjecie
swoje narządy, a gdy tylko z oczu zniknie opuchlizna,
zaczniecie na nowo zmyślać.
[włosy na grzebieniu szybko umierają. gdyby tak można było wyczesać miłość],
to jednak oko puszczone do czytelnika w tym nawiązaniu do pierwszego tekstu jest chyba jakimś – ironicznym, bo ironicznym, ale – pocieszeniem:
I jak zwykle znajdzie się ktoś,
przez kogo będziecie zmyśleni.
[ibidem]
Izabela Fietkiewicz-Paszek
27.11.2010
TOPOS nr 6/2010, s. 153-154