Dominiak, o Lipcu na Białorusi

Nie ma języka, w którym można by było

nazwać ten niepokój

Izabela Fietkiewicz-Paszek, „Lipiec na Białorusi”,

Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2020, s.56

Anna Dominiak, Afront, kwartalnik literacko-artystyczny nr 3(12) 2020

Liryczny zapis swojej peregrynacji po ziemiach utraconych zatytułowany Lipiec na Białorusi poetka dedykuje swojemu ojcu, który na każde wspomnienie miejsc, z których się wywodzi, doznawał ścisku gardła. Córka odbyła tę podróż, nie tylko w głąb Białorusi, ale także w głąb historii i samej siebie, jakby za niego. Z sentymentalno-intymnej, zapowiedzianej rodzinną fotografią zamieszczoną na początku książki, perspektywa zmienia się w twardy, reportażowy przekaz.

Uwerturą trzeciego w literackim dorobku kaliskiej poetki Izabeli Fietkiewicz-Paszek tomu jest ekfraza zdjęcia z 1925 roku przedstawiającego trzy kobiety, z których wyróżnia się jasna, centralna postać najmłodszej nich. To urodzona w Kamionce babka od strony ojca, który swoje rodzinne ziemie śnił przez lata „kamiennymi snami”, zanim tam, w strony oszmiańskiego powiatu, na chwilę powrócił . To właśnie ojciec – „poeta, który nigdy nie napisał wiersza”, jak mówi o nim córka, jest adresatem dedykacji i powodem, dla którego poetka wyrusza w tę podróż. Wczytując się w zachowaną fotografię konstatuje, że „nic się tu nie zgadza”, jakby ktoś nałożył na siebie kilka kadrów. Podobne wrażenie odnosi poetka podczas podróży po kraju przodków, w którego dziejach kolejne lata nadbudowały zadziwiająco do siebie niepasujące opowieści. I te właśnie palimpsestowe nawarstwienia zdarzeń budujących ponurą w odbiorze historię Białorusi, poetka bada i poddaje poetyckiemu przetworzeniu. Dlatego tom ten czytać można nie tylko jako zapis pielgrzymki, by użyć Mickiewiczowskiego określenia, do miejsc dla przodków poetki „świętych i czystych”, ale jako refleksję na miarę poematu historiozoficznego.

Tym, co bezsprzecznie możemy o tym zbiorze powiedzieć to fakt, że przedstawia dużą wartość poznawczą i nie dotyczy tak naprawdę historii rodziny (na co mylnie może wskazywać okładka i pierwszy utwór). Można powiedzieć, że Izabela Fietkiewicz-Paszek zastawia tu na czytelnika swoistą pułapkę – otwierając tom, spodziewamy się raczej sentymentalnej, może nawet rzewnej, a na pewno intymnej historii rodzinnej, w której dowiemy się, co kryją zakurzone strychy opuszczonych przed laty domostw, jak potoczyły się dalsze losy tych, którzy tu pozostali. Że będzie to opowieść o wzruszeniach, wskrzeszaniu pamięci, rekonstruowaniu brakujących ogniw przerwanego przez historię wspólnotowego losu. Tymczasem jedynym rodzinnym akcentem jest postać Witalika – krewnego autorki, z którym spotkanie jest jednym z celów podróży: „chcę tylko dotrzeć na miejsce, odszukać Witalika” (Początek drogi). Już drugi wiersza odsłania przed odbiorcą, że poetka nie skoncentruje się tu na historii rodzinnej, lecz potraktuje tę podróż jako okazję do ważnego (i odważnego) spotkania z okaleczoną, naznaczoną cierpieniem ziemią przodków, do której tak bardzo tęsknił ojciec, że wzruszenie odbierało mu moc mówienia i snucia wspomnień (ten cichy, ale ważny bohater tomu wspomniany jest w wierszu Droga do Mińska).

Mińsk to szczególne w tej podróży miejsce, bo mocno obecne w rodzinnej historii, wreszcie konkretyzowane i w zdumieniu, choć też z niepokojem przez poetkę poznawane: „oglądam przez szybę konkret, który wiele lat czekał w zawieszeniu między rodzinną historią a odbiciem w snach” (Nocny Mińsk z Witalikiem).

Silna i naturalna jest potrzeba poetki, by dotrzeć do ważnych dla tej ojczyzny miejsc, stąd dociekliwość w tropieniu tajemnic i niuansów przeszłości, dziejowych paradoksów i zawirowań losu. Fietkiewicz-Paszek zdaje się nasłuchiwać podpowierzchniowych szmerów tej ziemi, poddaje się intuicji, momentami nawet magicznemu myśleniu. Uderza ją amalgamatowy charakter białoruskiej kultury: „każdy tu inaczej chwali Boga, przeklina, przemilcza” (Pierwsza noc w Grodnie). Dotknięcie tej przestrzeni staje się momentem w jakimś sensie metafizycznym, o czym może świadczyć udzielający się odbiorcy niepokój i aura nasilającej się melancholii.

Mimo niewątpliwie zgromadzonej wiedzy poetka nie potrafi pewnych obserwacji przyjąć bez zdziwienia: stadionu wybudowanego na żydowskich macewach, zmian nazw, funkcji, przeznaczeń zwiedzanych obiektów. Na każdym kroku doświadcza dychotomiczności dziejów, jakiejś uparcie sinusoidalnej, absurdalnej logiki historii, która zamienia kościoły w kina, cmentarze w stadiony, bożnice w punkty deportacyjne. Humanistyczne przesłanie tomu jest tu bardzo wyraźne – poetka zdaje się wyraźnie upominać o ludzi skrzywdzonych przez bezduszny system, władzę reprezentowaną przez skomplikowane w nazwach instytucje, która – głucha na ludzką rozpacz – każe burzyć kościoły w środku nocy. Poetka obnaża tu okrucieństwo historii, która za nic ma człowieka.

Nie sposób oczywiście w tej podróży pominąć śladów polskości – motywu Starych Wasiliszek, Grodna czy Nowogródka. Jednak poetka nie wysuwa postaci związanych z tymi miejscami na plan pierwszy, raczej wspomnienie o nich czyni pretekstem do sformułowania kolejnej uniwersalnej refleksji egzystencjalnej. Bywa, że wydobywa fakt mniej znany, ale przecież nie mniej ważny – np. historię bohaterskich zakonnic z Nowogródka. Rzetelny namysł nad historią puentowany jest tu często czułą refleksją o biegu dziejów, którego kierunku nie sposób przewidzieć. Taki sposób patrzenia pojawia się na przykład we wspomnieniu o Starych Wasiliszkach, ojczyźnie Czesława Niemena: „jeśli dobrze ustawić głos i szeroko rozłożyć skrzydła, można unieść się z dowolnej ziemi”. To jedna z najbardziej urodziwych fraz tego tomu. I dojmująca, zapisana w tym wierszu konstatacja: „wszędzie jest centrum świata, możliwy wybuch supernowej wizji, wszędzie mogą spłonąć stodoły” (Stare Wasiliszki„). 

Fraza Fietkiewicz-Paszek mocno obciążona jest konkretem, dlatego lektura tekstów nie pozwala na najmniejsze rozkojarzenie, choć każdy wymagający objaśnienia wiersz opatrzony został przypisem, który ułatwia czytelnikowi tę odbywaną na kilku planach podróż. Jednak mimo silnego sprozaizowania i wyraźnego ciążenia tego zbioru ku reportażowi, nie możemy odmówić mu znamion przekazu lirycznego. Metaforyka jest tu ściszona, dozowana z niezwykłą oszczędnością, ustępuje pierwszeństwa ujęciom, w których dominuje konkret: miejsce, fakt, data. Ale ten liryzm przecież istnieje – wyrafinowany, rozbłyskający nagle i nieoczekiwanie – w puencie, konkluzji, przemilczeniu. Dużym uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że autorka skupia się tu na czystej faktografii, bo przecież rejestruje także własne odczucia, okoliczności towarzyszące tym zetknięciom (wzruszenie, zdziwienie, zmęczenie, nagły deszcz, który zaskoczył turystów zwiedzających Nowogródek). Jednak stanowi to wyraźnie drugi plan refleksji.

Do bardziej reportażowych tekstów zaliczyć można jeden z najciekawszych wierszy Niamiha, który przypomina tragedię rozegraną w mińskim metrze, dokładnie w miejscu, w którym 9 wieków wcześniej miała miejsce krwawa bitwa wojsk ruskich, w pobliżu tytułowej rzeki – to spostrzeżenie wyraźnie pokazuje, że historię Białorusi czyta poetka jako opowieść pisaną na ruinach innych opowieści. Dodatkowo w wierszu tym mocno ujawnia się pewien rodzaj balladowego, ludowego spojrzenia na logikę dziejów. Słowa: „nie można więzić rzeki, rzeka wróciła po dzieci” brzmią przecież jak cytaty z Ballad i romansów. Połączenie tego romantycznego irracjonalizmu z faktograficznym ujęciem daje tu efekt niezwykły. Innym przykładem takiego spojrzenia sankcjonującego współistnienie realnego i nierealnego świata może być dwuwers zamykający wiersz Noc w Trościeńcu. Martyrologiczny kąt patrzenia poświadcza głęboki humanizm poetki, która nie potrafi na tę ziemię patrzeć inaczej niż poprzez pryzmat krwi, którą ta ziemia wchłonęła. I znowu wstrząsająca konstatacja w drugim wierszu o tym samym tytule:

„Wszystko nasiąkło deszczem, przemieszało się, wgryzło w ziemię, zasiliło ekosystem. Od kilkudziesięciu lat zalega w dołach, które spacerowym krokiem obchodzimy w kwadrans” (Noc w Trościeńcu [uroczyska Szyszkowka i Błagowszczyzna]). 

Zadziwiająca jest konstrukcja tego tomu – dwa ważne w rodzinnym albumie zdjęcia spinają książkę, stanowiąc osobisty akcent i rodzinny kontekst zaprezentowanego tu spotkania z ziemią tak odległą, a jednak przecież bardzo bliską. Ekfraza pierwszego zdjęcia staje się zatem nie tylko ornamentem, luźno powiązanym z resztą zagadnień opisem, ale stanowi punkt wyjścia i sygnał, że spoiwem zbioru będzie dociekanie sensu i porządku, może też próba usytuowania własnej tożsamości w tym konkretyzującym się właśnie, znanym dotąd tylko z opowieści, miejscu. Izabela Fetkiewicz-Paszek nie ogląda kraju przodków jak to czynią mniej lub bardziej sentymentalni turyści, wyłapując atrakcyjne i przyjemne dla oka obrazy. Poetka kontempluje wszystko, co ja w tej podroży spotyka, bo spotykane artefakty generują w niej jakiś rodzaj egzystencjalnego niepokoju. Dotykane pomniki, rzeźby i kościoły odgrywają rolę znaków, symboli, w które zaklęty został ciężki los tego narodu.

Jest to książka o kaprysach i labilności historii, o przypadku, chaosie, który stał się swoistą logiką, według której nadal toczy się ta okaleczona, nasiąknięta krwią ziemia, czekająca na kolejne, udoskonalone apokalipsy. Zmiany kierunków dotyczą nie tylko nurtu rzek, ale przede wszystkim historii, która tu, na białoruskiej ziemi odtańczyła jeden ze swoich najbardziej upiornych tańców. Mimo to poetka zamyka swą opowieść zapowiedzią powrotu. Białoruś nie odkryła przed nią jeszcze wszystkiego.

Anna Dominiak