Krzysztof Mich, Humberstone, 2022 – posłowie

Za chwilę skończy się wiek XIX, trwa druga rewolucja przemysłowa, gwałtownie rozwija się nauka i technika, mnożą się wynalazki, które w nieprawdopodobnym tempie przemieniają świat. Mimo że epicentrum tych zmian jest w Europie, fala rozchodzi się po wszystkich kontynentach z nieznaną dotąd dynamiką. Dociera również do Ameryki Południowej.

Inżynier James Thomas Humberstone zakłada firmę Peru Nitrate Company, przeprowadza się do prowincji Tarapacá w Peru (obecnie Chile). Zaczyna się najlepszy czas dla regionu, kopalnie wydobywające saletrę, zwaną białym złotem, przynoszą zyski, o jakich dotąd nie marzyło się ludziom zamieszkującym przecież jedną z najbardziej suchych pustyni na ziemi.

Produkcja nawozów i materiałów wybuchowych na bazie największych złóż saletry na świecie ma być odtąd źródłem wielkiego bogactwa tej krainy. Jest praca, są pieniądze, życie kwitnie, powstają osiedla, sklepy, warsztaty, szkoły, kościoły, teatry, koleje. Rodzi się i rozwija wokół kopalni ponad 200 miasteczek górniczych. Wśród nich Humberstone.

Wybucha I wojna światowa, Brytyjczycy blokują eksport saletry do Niemiec. Rynek się załamuje. Niedługo okaże się, że saletrę udaje się jakoś zastąpić, białe złoto nie jest już tak pożądane w Europie. Osady i miasteczka powstałe wokół kopalni przestają mieć rację bytu.

Rok 1960. Fabryka w Humberstone, która przynosi od lat wyłącznie straty, zostaje ostatecznie zamknięta. Ludzie opuszczają domy, porzucają dobytek i wyruszają szukać dla siebie nowego miejsca do pracy i życia.

Rok 2005, pozostałości Humberstone oraz sąsiedniego – również opuszczonego – miasteczka Santa Laura trafiają na listę światowego dziedzictwa kultury. Są odtąd celem dla turystów, ale i porażającym dowodem-ostrzeżeniem, jak szybko upadają społeczności, w których braknie pracy. To nie symbol ani metafora. To namacalny i porażający konkret.

Wchodzimy w trzecią dekadę XXI wieku. Fotografie i filmy z Humberstone, dostępne powszechnie w Internecie, wywołują emocje i dyskusje, ale samo zjawisko miasta-widma jest przecież od lat także przedmiotem badań naukowych – biologów, historyków, antropologów kultury czy filozofów. Jest źródłem namysłu i inspiracją dla ludzi sztuki, kto widział choćby kilka zdjęć opuszczonych domów, wie doskonale, o czym mówię.

Poeta Krzysztof Mich oddaje nam książkę w całości poświęconą Humberstone. Poeta, ale przecież przez wiele lat: podróżnik, reporter, dziennikarz, fotograf.

Ostatnie książki Micha, intencjonalnie ze strony ich autora czy nie, układają się w spójny cykl; otwiera go dwuczęściowy poemat w formie fotopoetyckiego reportażu pt. „Idąc” [2017]. Pierwsza część („Idąc Via Dolorosa”) to opowieść o Jerozolimie i jej magicznej sile spajania czasów biblijnych z naszą codziennością, za to druga („Przezroczyści”) to opowieść o „alternatywnej” Warszawie – mieście ludzi żyjących w skrajnej biedzie, w kryzysie bezdomności, ludzi z marginesu. Wiersze są próbą przebicia się przez fasadę naszej „normalności”, a konkretnie dotarcia do zakamarków warszawskiej Pragi, pustostanów i piwnic, gdzie żyją ludzie odrzuceni przez system, społeczeństwo, rodziny.

Ta książka rozpoczyna nowy etap w poezji Krzysztofa Micha, powstają odtąd wiersze, w których autor daje głos wykluczonym, innym, słabszym, poszkodowanym, w każdym razie tym, którzy z różnych powodów znaleźli się na marginesie społeczeństwa czy na obrzeżach historii. To także wiersze, w których pełen empatii poeta zapisuje losy ludzi, którzy sami o sobie opowiedzieć nie mogą.

Taka była i kolejna książka Krzysztofa Micha pt. „Śladami” [2020], tom dedykowany zamordowanym Żydom, wielkie memento nad ich tragicznym losem, książka o Zagładzie, ale jednocześnie czuła opowieść spisana jednostkowymi historiami.

Następny tom wierszy pt. „Dzieci wojny” [2021] to równie dramatyczny zbiór, tym razem ilustrujący tragedie najmłodszych ofiar wojen, nieustannie przecież toczących się w różnych częściach świata równolegle do naszego w miarę spokojnego życia.

I teraz „Humberstone”. Bohaterami książki nie są osoby w ciężkiej sytuacji życiowej, niewinne ofiary wojen czy realizacji planu ludobójstwa zrodzonego w głowie psychopaty. Jak pisze poeta w wierszu „Humberstone #16”: „nie było biedy nie było głodu nawet nie zabrakło saletry” i dalej:

„odeszli gdy nie było wrogów

dmących rogów wrzaskliwych piszczałek

gdy nie było nawet słowa na początku ani na końcu

to oni byli końcem”

Tym razem jakiś świat się skończył w inny sposób, tym razem bohaterem książki jest miasto. A jednak wciąż jesteśmy, jak myślę, w tym samym cyklu. Miasto-widmo to cmentarz porzuconych budynków i pozostawionych w nich rzeczy, ale przede wszystkim cmentarz czyichś marzeń i nadziei na lepsze życie.

Każda „zabawka w pustym pokoju”, „porzucony pomiędzy nocnikami przez dzieci

blaszany samochód bez kierunkowskazów”, wszystkie te „szare onuce nasiąknięte saletrą i potem”, „poustawiane na półkach butelki”, na których „osiadł szary pył przyniesiony znad pustyni i kurz wymieciony z domów przez odchodzących ludzi”, „puste pokoje pełne niemych sprzętów” i „kominy bez dymu” przyprawiają o grozę. I na swój sposób fascynują. Nie bez powodu przecież Humbesrtone jest od lat atrakcją turystyczną.

Idziemy przez miasto – tropem fotografii, tropem wierszy Krzysztofa Micha – potykając się na każdym kroku o osobiste rzeczy, niekiedy tak osobiste, że w zawstydzeniu aż chce się odwrócić wzrok. Z drugiej jednak strony – nic w końcu nie wiemy o dawnych mieszkańcach, nie poznamy ich ani poprzez fotografie, ani poprzez wiersze. Te namacalne „pozostałości życia” nie są opowieścią o życiu. Znajdujemy się na przedziwnej granicy poznania, przecież ślady po ludziach są tu tak wyraźne, że wciąż „za ścianami słychać szmery i szepty”, a „po butwiejących podłogach toczą się rozmowy”, a jednak mieszkańcy nie mają w tej opowieści twarzy, imion, nazwisk. Obrazki przedstawiające czy opisujące konia na biegunach, który od dawna nie służy i nie będzie już służył żadnemu dziecku, czy krzesła, na którym nikt nie siada, okazują się równie wstrząsające, jak mogłyby być zdjęcia ich użytkowników.

Człowiek nie potrafi obejść się bez rzeczy, a rzeczy trwają, mimo że brakło tu człowieka. Ich trwanie jednak, zawieszone w czasie, oderwane od celu, w jakim zostały stworzone, można powiedzieć: pozbawione sensu, zakłóca porządek świata, do jakiego przywykliśmy, wprowadza dysonans, burzy komfort. Tak jak bezdomny na Pradze, ośmiolatka Zeida z Syrii, Chaim z Międzyrzecza  – wiemy o ich istnieniu, ale na co dzień nie chcemy o nich myśleć, nawet, jeżeli trudno się do tego przyznać. Potrzeba oka fotografa, wrażliwości artysty, empatii poety, żeby pochylić się nad nieistniejącym światem, czy to bestialsko wymordowanych Żydów, czy światem społeczności, która pełna nadziei na nowe życie, osiedliła się w środku pustyni, a pewnego dnia wskutek politycznych zawirowań została tej nadziei bezpowrotnie pozbawiona. 

Pierwszy wiersz tomu otwiera fraza: „I am ghost city”. To zdanie mogłoby otwierać, mogłoby też zamykać niejedną opowieść. U Micha rozpoczyna tren nad opuszczonym miasteczkiem w Chile, ale przecież w poezji nic nie kończy się wraz kropką na końcu wiersza. „I am ghost city” – mówi do nas miasto-widmo, miasto-symbol, miasto-alegoria. „I am ghost city” – słyszę, oglądając jednocześnie wstrząsające relacje z drugiego dnia rosyjskiej agresji na Ukrainę.

Humberstone, dystopijna wizja końca świata, a już na pewno świata, jaki znamy, naszej cywilizacji, wreszcie nas – ludzi. Jak to będzie? Może właśnie tak, możne niewiele się zmieni. Może wszystko zostanie na swoim miejscu. Tylko nas już nie będzie.

Izabela Fietkiewicz-Paszek

26.02.2022