Koty są prawdopodobnie najbardziej literacko oswojonymi (choć w ich przypadku to mało adekwatne słowo) zwierzętami. Tajemnicze, niezależne, fascynujące, przy tym obciążone przesądami – bezustannie inspirują. Można na jednym oddechu wymienić słynne w historii literatury koty: Wisławy Szymborskiej, Haliny Poświatowskiej, Julii Hartwig, Józefa Barana, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i wielu innych. Lwia (kocia?) część poezji Franciszka Klimka poświęcona jest właśnie im. Koty zadomowiły się w niezliczonej ilości bajek, piosenek, wierszy dla dzieci, ale i w dziełach największych twórców: Michaiła Bułhakowa, Thomasa S. Eliota, Guentera Grassa czy Edgara Allana Poe.
Trafiły również do wierszy Joanny Chachuły. Urodzona w Suwałkach, od 26 lat mieszkanka Sieradza, mówi o sobie: dziennikarka telewizyjna, poetka i miłośniczka kotów. I tak jak doświadczenie dziennikarskie pomaga jej od dwóch lat z powodzeniem współtworzyć lokalne życie literackie (jest członkinią Sieradzkiej Grupy Poetyckiej Desant), tak poezja i miłość do kotów znalazły wspólny mianownik w debiutanckiej książce. Książce, do której autorka długo dojrzewała, zważywszy na to, że pierwsze wiersze publikowała już w 1985 roku. W kolejnych latach pojawiała się wprawdzie ze swoją twórczością w czasopismach, antologiach, wydawnictwach pokonkursowych czy powarsztatowych, jednak czas na Czarnego Kota przyszedł dopiero w 2016 roku. Zebrane w nim wiersze nie są jednak efektem przeglądu szuflad, a z rozmysłem skonstruowanym projektem poetyckim osnutym wokół figury tytułowego bohatera.
Czy Czarny Kot jest (bywa) porte-parole autorki, trudno wyrokować, ale można przypuszczać, że Joanna Chachuła w kocich rozważaniach zakodowała niejeden własny dylemat. Kot myśli o życiu wiecznym, o miłości, o żałobie, o poezji, roztrząsa kwestię istnienia Boga, pyta o naturę rzeczy, powtarzalność zdarzeń; rzeczywistość zajmuje go i w tej zwykłej, codziennej odsłonie, i wyabstrahowanej sferze – pojęć, wartości, terminów. Raz zdaje się być „zwykłym” zwierzęciem, drapieżnikiem zajętym polowaniem na myszy i ptaki, innym razem dociekliwym filozofem, który stawia najważniejsze pytania i „smutno patrzy / na pola ścięta / do ostatniego kłosa / (…) jeszcze nie wie / co o tym myśleć / ale przeczuwa nieodwracalne zmiany” [* * * (Czarny Kot smutno patrzy)]. Niekiedy radzi sobie z najtrudniejszymi kwestiami w najprostszy sposób: „czym jest / co ma w środku // ja bym ją rozgryzł / – mruczy leniwie Czarny Kot” [* * * (nie dotykam rzeczy)], innym razem „bierze na siebie / wszystkie lęki świata / po prostu” [* * * (Czarny Kot to zwierzę)], najważniejsza jednak wydaje się jego przysłowiowa kocia niezależność: „lubi filozofować / o życiu / na własnych warunkach / nikogo nie pyta / co ma widzieć” [* * * (Czarny Kot nie przyjmuje do wiadomości)].
Druga część książki, Powidoki, już samym tytułem definiuje zebrane w niej wiersze: jeśli dłuższy czas wpatrujemy się w jakiś kształt, zatrzymujemy go w oczach w zamazanej postaci. Łatwo znaleźć analogię tego optycznego zjawiska w sferze doświadczeń psychicznych. Powidoki dotykają dawnej Łodzi i Sieradza: z pozoru sentymentalne obrazy – z wiersza na wiersz, stopniowo przenoszą nas w samo centrum dramatu narodu żydowskiego. I tak jak początkowe utwory można jeszcze – jak to powidoki – wieloznacznie rozumieć: „koła pociągu stukają o szyny / na małej stacyjce szorstkie dłonie babci / pomagają przy wsiadaniu // (…) w sierpniowym upale czeka / zmęczona lokomotywa” [powidoki IV], tak zamykające tom teksty nie pozostawiają marginesu niedopowiedzenia, przenoszą nas ze współczesnej Łodzi do czasu Zagłady „Pan Rubinstein sławny / pewnie dlatego się nie boi / stuka w klawisze / w getcie stukają maszyny // Rebeka szyje na jednej mundur żołnierzowi / on zagoni ją na stację Radegast” [łódzkie dzieci]. Radegast, symbol tragedii Żydów, łódzki Umschlagplatz, z którego tysiące ludzi wysłano do obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, a w sierpniu 1944 do Oświęcimia. Wśród tych tysięcy – także Ryfkę i Rachelę, którym „nie udało się chyba dlatego / że miały czarne włosy i oczy” [pożegnanie z Sieradzem]. Joanna Chachuła każe swoim najtrudniejszym wierszom wybrzmieć w finale książki. Prosty formalny zabieg pozwala przesunąć środek ciężkości w stronę najbardziej przejmujących tekstów. Tak naprawdę po lekturze Czarnego Kota zostajemy właśnie z nimi, z bolesnymi powidokami dawnego świata. I z poczuciem, że „szacunek do Tajemnicy i świadomość, że wiersze dzieją się na granicy Tajemnicy oraz semantyki, czynią z debiutantki poetkę[1].”
Izabela Fietkiewicz-Paszek
31 marca 2016
Joanna Chachuła,Czarny Kot,wyd. Stowarzyszenie Kreatywny Sieradz, Sieradz 2016
eleWator, nr 16 (2/2016)
[1] z posłowia Wojciecha Kassa