Poeta, który nie ściga się z czasem ani modą. O tomie „Zdychota’ Andrzeja Wojciechowskiego

Andrzej Wojciechowski urodził się w 1956 roku w Olsztynie, dziś mieszka w Jonkowie, gdzie — jak sam mówi — bliżej mu do ciszy. Studiował pedagogikę i psychoterapię, przez jakiś czas szukał swojego miejsca także w Niemczech, by w końcu wrócić i otworzyć własną praktykę psychoterapeutyczną.

Jako poeta zadebiutował niemal pół wieku temu. Od tamtej pory jego wiersze wędrowały przez autorskie tomy, lokalne antologie, emigracyjne pisma i teatralne sceny. Spośród wielu otrzymanych nagród najbardziej ceni sobie tytuł „Talent Roku 2013” — nie dlatego, że brzmi efektownie, ale dlatego, że przyznali go ludzie znający wartość słowa. Dziś ma na koncie trzynaście tomów poezji, z których każdy jest jak osobna podróż: od debiutanckiego Klakiera, przez Wiersze dla psa (nominowane do „Mazurskiego Orfeusza”), aż po najnowsze, dojrzałe, pełne poetyckiej i życiowej samoświadomości książki.

W 2024 roku Wojciechowski oddał w nasze ręce Zdychotę — wybór wierszy z całego życia, opowieść o 12 książkach i 50 latach pisania człowieka, który jest niebywale wrażliwy, i który potrafi ciężkie doświadczenia przekuć w delikatne, subtelne, nietrudne w odbiorze, ale dające nam dużą dawkę impulsów do namysłu wiersze.

Janusz Ryszkowski na stronie wydawnictwa FORMA opisuje tę poezję jako balansującą na granicy emocji, cielesności i języka. W chwilach, gdy wydaje się, że nic więcej nie da się wydobyć, poeta odnajduje głos „z dna wiersza” — jakby czerpał siłę z własnych przeżyć i jednocześnie z wewnętrznego „DNA poezji”, które każe mu szukać imion dla nadziei. Zbigniew Chojnowski z kolei nazywa Wojciechowskiego „poetą bez maski”, którego zwięzłe, pełne blizn wiersze nie szukają litości, a jedynie wysłuchania.

Jakie to wiersze? Esencjonalne, krótkie, zazwyczaj bez tytułów, pisane „wąską frazą”, jakby autor chciał mocno akcentować konkretne słowa, hasła i przesłania, zwracając naszą uwagę na to, co najważniejsze. W kilku wersach pojawia się nagromadzenie lęku, samotności, smutku, znikania, ciemności, umierania, za którymi kryją się trudne doświadczenia, podstawa owego „życiopisania” Wojciechowskiego. Lektura Zdychoty, książki przekrojowej i sumującej półwiecze twórczości, pozwala stworzyć kolaż tropów, wielkich tematów i motywów, które układają nam się w konkretny obraz, w zbiór – jak mówi w jednym z wierszy poeta – „z bólem odkładanych kamieni”.

Wybór tekstów w tym tomie poprzedzony jest Autobiografią, wstępem, w którym Wojciechowski opowiada nam swoje życie, pozwalając tym samym, by interpretować jego twórczość przez pryzmat biografii i klucza konfesji. Pisze o swojej miłości do poezji, ale także o uzależnieniu, pobytach w szpitalu psychiatrycznym i w zakładzie karnym, wreszcie o skutecznym leczeniu i nowym życiu bez nałogów. Równolegle do tak ekstremalnych doświadczeń rozwija się jego twórczość, szybko doceniana, pozwalająca mu zawrzeć piękne i trwałe przyjaźnie z poetami i z prozaikami. Ta twórczość początkowo jest buntem przeciw PRL-owskiej rzeczywistości, ale jednocześnie już wtedy porusza problemy egzystencjalne. I tak buduje się poezja Andrzeja Wojciechowskiego – najpierw pisana z perspektywy zbuntowanego chłopaka, później uzależnionego od alkoholu i morfiny młodego mężczyzny, wreszcie dorosłego, świadomego siebie, trzeźwego i po skutecznej terapii mężczyzny, który sam zostaje terapeutą. Mężczyzny doświadczonego nie tylko przez nałogi, przez chorobę, ale także przez wiele bolesnych utrat i strat, które go poruszają i formują, Są to odejścia bliskich osób, a także zwierząt (piąty rozdział Zdychoty, a zarazem piąty tom nosi tytuł Wiersze dla psa i powstał z żałoby po odejściu psiego przyjaciela). Różne są więc momenty życia, doświadczenia i perspektywy, ale kręgi pytań, które stawia sobie poeta, zdają się być zakreślone już na początku drogi twórczej.

Autobiografia kończy się fragmentem, który pokazuje, że to podsumowanie niczego nie zamyka, a wyznacza nowy horyzont: „Poezja jest wciąż ze mną, od wczesnej młodości. Nie potrafimy siebie opuścić. Przez pięćdziesiąt lat z przerwami tworzę wiersze, a w nich opowiadam, jak życie mnie pisze”.

„Patrzę w tę wilgoć chłodną / w czarną pętlę studni / bez echa” mówi poeta w jednym z wierszy, a ja zostawiam Was z wierszem bez tytułu z połowy lat 80. XX wieku, który po 4 dekadach od powstania można czytać jak zapowiedź wrażliwości, która z latami się wykrystalizuje i wyznaczy azymut całej późniejszej twórczości Andrzeja Wojciechowskiego: „Niech będzie pochwalony / każdy kto do źródeł zmierza // Niech będą powtórzone błędy tych / których sławy pozbawiono // Im więcej bólu co bez krwi istnieje / tym bliżej rzeczy nienazwanych”.

Izabela Fietkiewicz-Paszek

28 kwietnia 2025

EleWator, 41 (1-2/2025)