Między sierpniem a sierpniem upływało wtedy kilkaset
prawdziwie różnych dni. Jeśli coś przeciekało przez palce
– to jedynie woda w strumieniu. Było się z zapartym tchem.
Zapach maciejki uwodził w ciepłe wieczory, jasne
Wielkim Wozem (dopiero co wspólnie odkrytym) i światłem
latarki, sekretnie przechwyconej z dorosłego pokoju.
Komnata posiwiałych kufrów. Powleczony pajęczyną świat kusił
i straszył. W gąszczu rdzawych narzędzi (ich przeznaczenia nikt
nie dociekał) rozbrzmiewał nasz śmiech. Po latach chciałam
wsłuchać się w jego echo – stojąc pośrodku pustego garażu.
Przy stole zawsze było dość miejsca dla wszystkich,
w cudowny sposób. Jedynie babcia nie wydawała się
starsza z każdym rokiem, tylko chodziła jakby wolniej,
zwłaszcza do bramy, żegnać, przed odjazdem. Co rok
na zawsze. Babcia. Jej powiekami bezszelestnie
zamknęło się nasze dzieciństwo.
Najbardziej ściska za gardło tamta pewność.
Czasem jeszcze próbujemy jej odszukać.
2005/2019
wiersz ukazał się w Śląskiej Strefie Gender z okazji Dnia Babci 2019