„Pokaż mi swój księgozbiór,
a powiem Ci, kim nie jesteś”
[Paweł Łęczuk, One Day In Calisia]
Północno-zachodnia część starówki, pas zieleni pomiędzy ul. Babiną i ul. Alfonsa Parczewskiego ciągnący się od Placu Jana Pawła II aż do ul. Wodnej. Ulubiona trasa spaceru kaliszan i nielicznych turystów. Początek (lub koniec) wyznacza pomnik Asnyka, koniec (lub początek) – widok na wyspę z Domem pod Aniołami. Ustawiam się z aparatem mniej więcej w połowie.
Zagaduję przechodniów o Pomnik Książki. Większość nie wie, gdzie go szukać. Zapraszam, by przeszli kilka metrów i spojrzeli pod nogi. „Tu w zasypanym korycie rzeki Prosny hitlerowcy zniszczyli dziesiątki tysięcy książek ze zbiorów kaliskich bibliotek publicznych”. Pomnik z końca lat 70-tych XX wieku, wykonany przez Jerzego Sobocińskiego wg projektu Władysława Kościelniaka, rzadko spotykany w Polsce poziomy monument. Usytuowany tak, że faktycznie trudno trafić na niego przypadkiem. Tym, którzy chcą dalej rozmawiać, pokazuję zdanie zakreślone w książce: „Środkiem wielkiej ulicy płynęła tutaj rzeka niosąca w błękitnym nurcie zniekształcony niby pogruchotany wizerunek nadbrzeżnej alei” [Maria Dąbrowska, Noce i dnie]. Niektórzy kojarzą, rzeczywiście, park powstał w miejscu kanału. Większość moich rozmówców jest zaskoczona. Kanałem, pomnikiem, napisem. Moimi pytaniami.
*
Dzisiejsze Planty przez kilkaset lat były jedną z odnóg Prosny, w średniowieczu zaadaptowaną na fosę. Na początku XIX wieku, kiedy rozebrano mury obronne, nad brzegami kanału wytyczono ulice Babiną i Nadwodną (dzisiejsza Parczewskiego), połączone czterema mostami. Pytam kolejne osoby o wojenną historię tego miejsca. Mężczyźni, kobiety, uczniowie, emeryci, mieszkańcy okolicznych kamienic i ci, którzy tylko tu bywają. Statystyka jest nieubłagana, na 40 osób ponad połowa nie ma pojęcia. Ci którzy cokolwiek wiedzą, nie znają szczegółów.
A to szczegóły były dramatyczne. Wolno płynący kanał, zamulony, o niskim poziomie wody, już w międzywojniu był higienicznym problemem dla władz miasta. Rozwiązali go w czasie okupacji hitlerowskiej Niemcy: jedną z prac, które prowadzili w Kaliszu – a organizowali je głównie po to, by prominentni członkowie partii hitlerowskiej mogli legalnie uniknąć służby wojskowej – było zasypanie kanału Babinki. Wykonano w tym czasie wiele innych robót melioracyjnych, zlikwidowano m.in. niebezpieczne zakola w kilku miejscach koryta Prosny czy tzw. diabelski dołek w pobliżu mostu kolejowego. Ale to zasypanie Babinki okazało się szczególne w historii miasta.
Kto mieszkał w tej dzielnicy przed wojną? Jakie budynki znajdowały się wzdłuż kanału? Co było w miejscu, w którym obecnie ma siedzibę Bank Zachodni WBK? Niektórzy nie chcą dalszej rozmowy, odchodzą, parę osób coś słyszało, ale nic konkretnego. Niewiele możemy ustalić poza hasłem „Żydzi”. Nieliczni są świadomi, że stoimy w samym sercu dawnej dzielnicy żydowskiej.
*
Marian (ur. 1929) od dawna nie chce rozmawiać. Trzeba go sprowokować, mocno czymś poruszyć, podobno wtedy opowiada, i to z wielkimi emocjami. Polegam więc na relacji rodziny. Ale mam coś jeszcze, skórzany tom, Michała Arcta Słownik wyrazów obcych, 25 000 wyrazów, wyrażeń, zwrotów i przysłów cudzoziemskich, używanych w mowie potocznej i w prasie polskiej. Wydanie siódme. Niezmienione, zaopatrzone „wyjaśnieniami wstępnemi” przez Henryka Ułaszyna. Wydawnictwo M. Arcta w Warszawie, rok 1921. Brak stempla oznacza, że wolumin pochodzi z prywatnych zbiorów. W kilku miejscach ktoś odręcznie zapisał liczbę 882. Osiemset osiemdziesiąta druga pozycja w kolekcji. Uratowana przez nastolatka z ulicy Harcerskiej. Wolałby wprawdzie coś o Indianach albo piratach, ale nie było czasu, wyciągnął z błota pierwszą lepszą książkę, schował pod płaszczem. Dopiero w domu zobaczył, że to słownik. Osuszył zdobycz, oczyścił, włożył do szafy. Kiedy po siedemdziesięciu latach chcę obejrzeć książkę, Marian bez zastanowienia wie, na której półce jej szukać. Ale opowiadać nie będzie. Muszę szukać kolejnych świadków.
Miałem już 13 lat, pracowałem w Zollenwerku [obecnie: WSK „PZL-Kalisz” – IFP], wracaliśmy z chłopakami Babinką. Niemcy postawili ogrodzenie wokół Rynku Dekerta, ale i tak można było przez nie dużo podejrzeć. Ja przed wojną chodziłem czasem z mamą na targ, wtedy rzeka płynęła środkiem. Dobrze znałem te miejsca. Teraz było pełno gruzu, śmieci, pyłu, ziemi. I książek. Chcieliśmy jakąś zabrać, ale żandarmi nas przeganiali. Do tej roboty wzięli też jeńców angielskich, widziałem ich, na pewno. Jeden Anglik nie bardzo się starał, żandarm na niego krzyczał, popychał, w końcu wyrwał mu łopatę i zaczął pokazywać, jak się przerzuca gruz. Widzieliśmy wszystko. Jeniec odebrał łopatę, ale zanim zaczął pracę, przetarł sztyl chusteczką. Taki był odważny. Stanisław (ur. 1928)
Gruz, śmieci, pył, ziemia. I książki. Do likwidacji kanału na początku lat 40-tych posłużyły Niemcom gruz, śmieci, pył, ziemia. I książki.
Wreszcie trafiam do Salomei. Doskonale pamięta czasy, kiedy płynęła tędy rzeka. Chętnie pokazuje zdjęcia i dokumenty sprzed wojny, nie musi ich szukać, leżą w stołowym na ławie pomiędzy rachunkami za światło a cukiernicą. Salomea dokładnie opisuje krewnych, przyjaciół, sąsiadów. Mogę pytać o wszystko. Wierzy, że skoro jako jedyna z rodziny przeżyła, ma obowiązek mówić.
Mieszkaliśmy na Stawiszyńskiej, obok młyna, naprzeciwko domu Steina, tam gdzie sklep żelazny. Do synagogi mieliśmy kawałek, spacerem tak ze 20 minut. Dziadek wychodził pierwszy, nie czekał, ja zawsze się guzdrałam. Potem biegłam wzdłuż kanału, goniłam go z cytrynami i witkami. Czekał przy drugim moście, machał do mnie. Wszędzie tłumy, jaki tu był harmider! Po drodze mijało się jatki, mykwę, szpital. Oczywiście, że dobrze je pamiętam. I dworzec autobusowy na Nadwodnej, dopiero niedawno go rozebrali [w latach 70-tych XX wieku – IFP]. Jeszcze na kilka dni przed tym, jak to wszystko się zaczęło, szłam z dziadkiem do bożnicy. Tisza be Aw. To takie smutne święta, nawet świateł się wtedy nie pali. Salomea (ur. 1927)
*
W archiwum zachowało się wiele zdjęć rzeki, której nie ma. Z perspektywą na mosty, na park, na kościół św. Mikołaja, na synagogę, na pięciokopułową cerkiew. Jest też parę fotografii, na których widać zasypywanie kanału. Niemcy zatopili w nim książki z bibliotek, ale także z prywatnych zbiorów. Z bibliotek i domów polskich, ale przede wszystkim żydowskich. Tego słowa zabrakło na pomniku. Trudno o bardziej ponury scenariusz końca świata.
A gruzy, o których mówi Stanisław? To pozostałości po synagodze, szpitalu, ochronce dla dzieci, mykwie i innych budynkach. Świadkowie mówili, że hitlerowcy wrzucali do rzeki utensylia z obydwu kaliskich synagog. Zanim wymordowano ludzi – metodycznie, na ich oczach, burzono domy, sklepy, świątynie, szkoły, niszczono i codzienność, i wielowiekowy dorobek kultury, wszystko, co mieli. Wciąż żyją kaliszanie, którzy to widzieli.
*
Większość pytanych przeze mnie przechodniów nie wie, co stało się w mieście zaledwie kilkadziesiąt lat temu, w czasach młodości ich dziadków czy rodziców. Ci, którzy godzą się na dalszą rozmowę, przyznają mi rację: chyba coś przegapiliśmy, pozwalając sobie na zbiorowy grzech zaniechania.
Nieuświadomiona czy nieprzepracowana przeszłość najbliższego świata prędzej czy później grozi aksjologicznym chaosem, w najlepszym razie niepokojem czy melancholią o niewidocznych źródłach. Tak popularny jest dziś postulat rewitalizacji starówki, może warto troszczyć się najpierw o rewitalizację pamięci, próbować wejść na nowo w dialog i z przestrzenią, i z historią. Tylko w czyich rękach jest do tego najlepszy klucz? Historyków, regionalistów, nauczycieli czy dziennikarzy? Duchownych, urzędników czy artystów?
*
Zanim oddam Marianowi słownik, jeszcze zdjęcia okładki, karty tytułowej, przypadkowych stron. Później odnajdę na fotografiach kilka definicji, między innymi tę:
Okupacja, objęcie w posiadanie, przywłaszczenie sobie obszaru, zwłaszcza nie będącego niczyją własnością; obsadzenie wojskiem obszaru obcego; armia okupacyjna: wojska, które zajęły kraj cudzy na pewien czas; kraje okupowane, miejscowości zajęte i administrowane przez wojska obce.[Michała Arcta, Słownik wyrazów obcych].
Taki opis mógł całkiem dobrze oddawać rzeczywistość 1921 roku. Dwie dekady później, kiedy wszystko przewartościowało się na nieprawdopodobną skalę, musiał okazać się iluzją. Także w języku trzeba było szukać sposobu na uporanie się z tym, co zostało po Zagładzie. Nie dało się już opisywać świata dawnymi pojęciami, których znaczenia zmieniały się i rozpadały. Czy można było wciąż tak samo rozumieć słowo „okupacja”? Jaką ścieżką wyprowadzić z „objęcia w posiadanie, przywłaszczenia sobie obszaru, zwłaszcza nie będącego niczyją własnością” fakt eksterminacji niemal 1/3 mieszkańców Kalisza, mieszkańców, których przodkowie przez osiem stuleci współtworzyli to miasto, jego klimat, architekturę, charakter, kulturę? Czy język zdoła jeszcze kiedykolwiek na tyle się zregenerować (oddegenerować?), by można było znaleźć znów „odpowiednie dać rzecz słowo”?
Kaliskiej śmierci książek nie powstydziliby się surrealiści. Setki tysięcy woluminów zasiliły wody gruntowe najstarszego miasta w Polsce, a ich treści weszły do miejskiego krwiobiegu! Ale kiedy myśli się o tym – i dosłownym, i symbolicznym akcie zniszczenia – w cieniu Zagłady, warto mieć na uwadze, czym akurat dla Żydów są słowa. Niezależnie od tego, czy składają się na wiersz, pieśń czy szmonces, stanowią najistotniejsze medium tożsamości, klucz do niekończącej się międzypokoleniowej dysputy, zaczyn specyficznego fermentu intelektualnego, wreszcie gwarancję ciągłości tradycji, pamięci kulturowej, tak silnej pomimo wielojęzyczności, nomadyczności i odwiecznego wykorzenienia. I dlatego to właśnie żydowski ojciec i córka mogą zgodnie przyznać: „tym, co nas ze sobą wiąże, jest tekst, nie krew”. [Amos Oz, Fania Oz-Salzberger, Żydzi i Słowa]. I dlatego chichotem dziejów jest owo niewinne niedopowiedzenie, brak jednego – nomen omen – słowa na pomniku: że wśród tysięcy książek, które mamy pod stopami, większość należała do żydowskich mieszkańców Kalisza.
Izabela Fietkiewicz-Paszek
14/15 listopada 2016