Fleida Kubiak
Brązowe oczy po mamie, smykałka do krawiectwa po ojcu. Reszty można się domyślać. Że było duszno i ciasno albo że miarowy stukot kół w końcu jednak ją uśpił.
Po przyjeździe kazali iść do laboratorium. Musiała oddać krew, pewnie ratowała życie żołnierzowi na froncie, pewnie to mogłoby być nawet szlachetne. Ale ona musiała oddać całą krew. To znaczy: nie wróciła na Parkową 5, nie odebrała Singera od Sabiny, czyli Heleny Chmielewskiej, w przyszłości Przędzik.
Maszyna czeka od siedemdziesięciu lat w stołowym u Przędzików. Trzyma się na niej korespondencje, odkłada siatki z zakupami, po wiosennych porządkach przykrywa białą serwetą i stawia wazon pełen tulipanów. Czasem ktoś ją otworzy, przeszyje zasłony albo skróci sukienkę. Wtedy słychać, jak wystukuje jej imię, jak ze strzępków historii składa poemat o brązowych oczach, krwi, ulicy Parkowej.