Piętrząca się przestrzeń. Na pierwszym planie jak armia –
groby wetknięte w cienie, cichy strażnik zagarnia
wzrokiem ich spokój, zdaje się, że jedynie on wie
dla kogo przyszedł tu czas rozliczeń i kto we śnie
co noc odtwarza przestrzeń tej doliny widzianą
z góry jak mapę strachu. Falisty teren, z pianą
gęstej – im wyżej – mgły, blask czegoś o mocy słońca
lecz bardziej wezbranego, co chciałoby pozostać
w sferze domysłów, spływa powoli na uśpione
skarpy. I cisza. Cisza, w której lęk bierze stronę
ukrytych za skałami spojrzeń. Ich dreszcz, ich lata
spędzone na wygnaniu w głąb słabych psychik: strata
wrażenia wszczepiania się w detal umęczonego
spokojem widoku. Jest także wzrok niczym neon
opuszczonego miasta. Wzrok tego kto wpatruje
się z zewnątrz w ramy tej gry, niszy, kto pośród ujęć
pamięci znajduje w tym nagle swoje dzieciństwo
i to, co po nim, także obfite w chłodną bliskość
nienazwanego końca. Kto wciąż klucząc dostrzega
ten brakujący szczegół: puls prywatnego nieba.