O srebrnej nitce, która zgubiła swój koniec
Adam Buszek, Afront nr 1-2 (18-19) 2023
1
Nić życia czasem pasuje do labiryntu, a czasem do rzeki, która szuka swojego dorzecza. Wtedy gdzieś w delcie niektóre zagadki się rozwiązują (jak splątane nici). Ale inne pozostają. Skulone. Zamknięte w sobie. Jeśli nawet rozwiązłe, to nierozwiązywalne.
W tej książce chodzi o dwadzieścia dwie nici dwadzieściorga dwojga osób związanych (!) z Kaliszem. Ale chodzi też o dwudziestą trzecią (autorki) i dwudziestą czwartą (czytelnika/czytelniczki). Te dwie, które snują się (!), nieprzerwane. I wplątają się w pokrewieństwa, koincydencje, nagłe, zdziwione i dawno przeczute węzły z tamtymi, które są już przerwane. Ale: trudno znaleźć ich koniec. Gdzieś się zapodział. Każda z tych 22 osób zrobiła coś, żeby go zgubić.
2
Stawka jest taka, żeby koniec zwątpił w swój koniec.
Żeby biologiczne przerwanie (na tyle, na ile znamy biologię) przeszło w niepojęte, a dotkliwe trwanie. Żeby zapuścić korzenie myśli, słów, idei, odkryć, wynalazków, przeczuć. Wiersz o kimś, kogo tu nie ma zapamiętanym ciałem, nie wydłuża srebrnej nitki, ale zaplata warkoczyk Życiu. Temu bóstwu z nieuchwytnym początkiem i gubiącym się końcem.
Przyjrzyjmy się znakowi pytania. ? Warkoczyk. Można każdym pytaniem go zaplatać.
przecież/kto błądzi w swoim mieście? (Stefan Otwinowski). Pięć lat wystarczy, by odcisnąć w sobie mgłę, uliczkę i rzekę: własny wzór mandali.
Czy istnieje ktoś, kogo nie ma na listach zasłużonych mieszkańców? Kogo nie wpisano wierszem do lokalnej antologii (Herszel Solnik)? Czy ktoś taki może dać się znaleźć w książce poetyckiej o zasłużonych kaliszanach i kaliszankach? Twórczość zabrała pożoga drugiej wojny światowej. Wbrew trzem końcowym wersom to zdanie nie kończy niczego.Ono nie ma końca. Wiersze zachował dla siebie tamten ogień, ale jest dla nich miejsce w tej książce. Alarm nie był fałszywy: zapisane słowa nie palą się do końca. Bądźmy szczerzy.
Można je spalić, ale nie wypalić.
Ile ukrywa miasto, do którego się wraca? (Tadeusz Pniewski) Czy trafisz do domu? Kto bardziej się zmienił: miasto czy ty? A może to, co żywego napisałeś o mieście, nie odbija się już w krajobrazie na żywo. Został krajobraz serdeczny, został krajobraz wierszem. Jest w ogóle coś poza słowami? Oczywiście, że jest; nie łudźmy się. Nie łudźmy się wierszem. Niewchodźmy tam, gdzie stał nasz dom. Spacer po naszym mieście wystarczy. Żeby pozdrowić tamtego, tamtą siebie.
I ochronić tamten krajobraz przed niepotrzebnym spotkaniem.
3
Nie może być inaczej: dominuje tu nieuchwytność. Jeśli chce się dotknąć, a nie tylko napisać „o nim”, „o niej”, gwiazda cudzego życia jest zawsze ponad naszym horyzontem. Nie można chwycić jej nici, ale można szukać tropów, jakie zostawiła w naszym powietrzu, w ziemi, w ogniu (w nim hartowana), w wodzie. Jeśli mam cię opisać, potrzebny choć szczegół,/ kilka kresek, cokolwiek. Później się wyostrzy/ lub dołoży koloru (Jan Czarny).
Chodzi oczywiście o trop istotny, który naprowadza na tożsamość. I każde poszukiwanie tropu jest spotkaniem. Spotkaniem w myśli, tekście, idei, wynalazku, wspomnieniu, słowach spalonych albo zaginionych. O spotkanie właśnie chodzi, nie o chwytanie nici i przywiązywanie jej do naszego horyzontu. O spotkanie ponad czasem w podobnym-niepodobnym miejscu. Spotkanie w Kaliszu, którego rzekę zasypano popiołem z książek. W Kaliszu, który sto lat temu niemal stał się ruiną.
4
Z 22 spotkań 11 kończy się pytaniem. Druga połowa: bardziej lub mniej dyskretną nadzieją. Na co? Na docenienie po tamtej stronie nici (Marek Brymora). Na rozmowy ze starymi mistrzami (Arkadiusz Pacholski). Na powracanie w snach (Aleksander Braude). Na oświetlenie ciemnych słów (Janusz Teodor Dybowski). Na radość z ponownych narodzin w roku trzynastym (Meir Pakentreger). Na wracanie, znikanie i wracanie (Tadeusz Petrykowski). Na zapamiętane w zapisanym (Łucja Gliksman). Na mgłę, uliczkę i rzekę zawsze i wszędzie (Stefan Otwinowski). Na inne życie spalonych słów (Herszel Solnik). Na prześwity istoty pod śmiechem (Jan Czarny). Na nasze odbicie w pamięci przedmiotów (Wojciech Wyganowski).
W pytaniach także jest nadzieja. Na co? Na to, że ktoś jeszcze opisze każdy kamień i złoży historię (Adam Chodyński). Na szczęście bez słów, czyli ponad słowami (Marian Cezary Abramowicz). Na sny przy granicy oddechu i sny poza oddechem (Maciej Maria Kozłowski). Na opis podpalonego miasta po powrocie (Eligiusz Kor-Walczak). Na to, że jest coś poza słowami (Tadeusz Pniewski). Na nietykalne tajemnice nowego wizjonera (Teodor Tripplin). Na jej śmiech z zaświatów, roztańczony pomnik (Maria Konopnicka). Na miłość (Maria Dąbrowska). Na powrót do siebie (Wanda Karczewska). Na bunt przez źródła, ale daleko poza granice (Roza Jakubowicz). Na pośmiertną miłość świata (Adam Asnyk).
Wyszliśmy z miłości i doszliśmy do miłości. Czyli jednak koło. Kolisty labirynt.
Zaczynamy rozumieć, dlaczego nitka ma problem ze swoim końcem.
5
Dwudziesta druga nić należy do Adama Asnyka. Jak wszystkie z tej książki, zgubiła swój koniec: nieuchwytną tęsknotę, melancholię, miłość/i wieczną pogoń za czymś, czego nie nazwałeś.
Nie nazywają też, bo nie potrafią, rodzice, syn i przyjaciele. Izabela nie mogła spotkać Adama po naszej stronie nitki, ale spotyka go z nimi, improwizując prywatną korespondencję wierszem. Tę rozmowę z nim, pomyślaną i domyślaną „w imieniu bliskich”, wystawia na scenie, a następnie publikuje. Potrzebuje świadków spotkania, żeby je potwierdzić. Potrzebuje ryzyka, bo ryzykuje każdy, kto na oczach świadków dotyka intymnej prywatności drugiego człowieka; niezależnie, po której stronie nitki aktualnie przebywa. Jednym z kosztów tego ryzyka jest zawieszenie: zostajemy z czymś między metafizycznym spoufaleniem a metafizyczną alienacją. Między cząstkową wiedzą o cudzych zażyłościach a wstydem zauroczonego intruza, który nie wie nic. Także ja-czytający otrzymuję to zawieszenie i trwam w nim. Widzę miłosny zamiar przedstawienia* Teresy (Anety) i Izabeli, ale przeszkadza mi szkiełko lunety, jaką mi wręczyły. Nie może być inaczej: przecież dzielę z nimi to pragnienie zobaczenia więcej i bliżej.
Niemniej poeci wydają mi się w tej sprawie mniej niebezpieczni niż biografowie z ambicjami literackimi. Poeci inaczej przystawiają lustra.
Kwestia drugiego życia listów jest równie niebezpieczna. Ale jeśli korespondenci nie zabrali ich bezpowrotnie ze sobą, tak czy inaczej ożyją… Kto nie zniszczy swoich listów, otrzyma kiedyś (chciane/niechciane) odpowiedzi od swoich spadkobierców.
„Synu”, „synku”, „syneczku” – dla mnie puste słowa.
Choć w końcu tylko w słowach umiemy się chronić.
6
To, czego nie można zrozumieć, znajduje się albo między wierszami, albo poza językiem.
A także w języku obrazu i pod powiekami. Obrazy Jarka Wójcika nasyca ciemne powietrze, ale w każdym kwitnie albo przecieka, albo wybucha: jasna plama, łodyga, linia, plama, figura, przedmiot, chmura. Spójrzcie na obraz do wiersza Herszel Solnik: strzępy spalonego papieru (?), zaginionego kontynentu (?) na brzegu Ziemi (?), chmury dymu i popiołu (?). Poszukajcie nitki w każdym obrazie. Zawsze na coś pada światło.
7
Zapominam, że czytam sonety. Zapominam, że jestem filologiem. Że poznałem na wydziale ludzi zakochanych w matematycznej muzyce wiersza. Zapominam o pięknie zaklętym w liczbie sylab, rytmie i kompozycji rymów. Zapominam o tradycji sonetu.
Zapominam, bo słucham muzyki słów. I wtedy gatunek instrumentu, genealogia kompozycji, misterne wzory i poprawki partytury, dostojne cienie kompozytorów wsiąkają w tło. W sztuce słowa grają dla mnie słowa. I przestrzenie między nimi.
Kiedy słyszę wiersz odczytywany, przybywają dwa zmysły i czasem (z rzadka) czuję się jak słuchacz i widz u źródeł liryki. Ale w takie podróże zabierają tylko wybitni wykonawcy. Tak czy inaczej moim najważniejszym i ukochanym doświadczeniem jest wiersz pisany.
Zapominam więc, że czytam sonet. Niemniej: skomponować w wieku dwudziestym pierwszym sonet, który wymyka się wszystkim pułapkom takiego pomysłu, to po prostu unikalny kunszt. Widać wprawdzie w ostatnich latach nurt powrotu do wiersza
klasycznego, ale uniknięcie lub ominięcie dysonansu językowego, mentalnego i kulturowego jest i pozostanie ogromnym wyzwaniem. Jak uzwyczajnić rym?
Jak utrzymać rytm, nie kalecząc współczesnej składni? Jak ukryć konieczny podział wiersza na dwie nierówne połowy? Nie obędzie się bez kosztów. Układ nerwowy naszego języka odmienił się tak dalece, że nie zmieścimy się szczelnie w przednowoczesnych formach. Można jednak z nimi (jak zawsze) eksperymentować. Ułożyć pewną figurę taneczną.
To się udało. Czytamy współczesne sonety wprawione w taneczny ruch. Nie ma tu śladu sentymentalnej stylizacji. Sztucznej rekonstrukcji historycznej. Mimowolnego snobizmu. Jest za to wysiłek wiarygodnego dostrojenia słownika i stylu do zamkniętej, nietykalnej formuły gatunkowej. Dzięki temu jedni mogą zapomnieć, że czytają sonet. Inni mogą o tym pamiętać w każdej sylabie. Jedni i drudzy nie stracą niczego z muzyki słów.
8
Stawka była taka, żeby koniec zwątpił w swój koniec.
Żeby zgubił swój koniec.
Chodzi więc o to, żeby najstarsza z trzech sióstr odłożyła nożyce, aby wspólnie z nimi zaplatać nić w koło.
_______________________________
* Spektakl Najtrudniej podobno pisać o samym sobie. Adam Asnyk do Franciszka Kvapila, scenariusz:
A. Kolańczyk, premiera: 2018, Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu.