Nocny Mińsk z Witalikiem
Mój rosyjski okazuje się zbyt słaby
na niuanse, trzeba pilnie znaleźć coś ponad
językiem, coś więcej nawet niż nalewki,
szkic rodzinnego drzewa czy wspólne selfie.
Bez słów wjeżdżamy wprost z hotelu,
z pominięciem czyśćca, w najpiękniej
ponoć oświetlone miasto Europy. Oglądam
przez szybę konkret, który wiele lat czekał
w zawieszeniu między rodzinną historią
a odbiciem w snach. Jakie to miasto ciche,
sterylnie czyste – martwię się o pracę zmysłów,
nienazwaną katastrofę, zgrzyt na styku światów,
które nawzajem nawet się nie przeczuwają,
o tę chwilę buntu czy wahania po przebudzeniu,
kiedy okno trzeba jasno nazwać oknem, pokój
pokojem, a śmierć śmiercią, żeby ponownie
w nie uwierzyć. A co z miejscami bez imion?
Mój zbyt słaby rosyjski nam nie przeszkadza,
i tak nie ma języka, w którym można byłoby
nazwać ten niepokój.
Noc w Trościeńcu
Akurat tam mnie zabrał,
w środku nocy, bez słów, które zawsze kryją w sobie
jakiś podstęp. Bez słów, bo tylko tak można iść drogą
śmierci, kiedy jest jasne, że za pół godziny
wróci się na parking. W każdym języku inna jest pamięć
zbrodni i inne zapominanie. Cisza jest uczciwa i łaskawa
dla ofiar, zwłaszcza nieopowiedzianych. Ale czy wolno
nazywać, jeśli samo imię może być
wyrokiem? Rano wróci tu życie, lipcowe słońce rozproszy
każdą wątpliwość, ale teraz martwi mają swój czas i władzę
nad wyobraźnią. Cofamy się do roku tysiąc dziewięćset
czterdziestego pierwszego. „Karl Marks”,
kołchoz w Małym Trościeńcu, dziesięć kilometrów na wschód
od Mińska. Rusza budowa kolejnego piekła. Po roku trafi tu
pierwszy pociąg. Tysiąc osób z Wiednia, od nich się zacznie.
Teraz już każdy wtorek i każdy piątek
będą niosły śmierć. SS-Obersturmführer Gerhard Majwald
i SS-Unterscharführer Heinrich Eiche zadbają o szczegóły,
nawet o oprawę muzyczną. Szybko się zapełnią uroczyska
Szyszkowka i Błagowszczyzna,
aż przyjdzie czas zacierania śladów, na każdą bowiem sprawę
i na każdy czyn jest czas wyznaczony. Dziś dawny kołchoz
w Małym Trościeńcu wchłonęło miasto, a z okna wieżowca
być może ktoś w bezsenną noc
przygląda się ze zdziwieniem dwojgu spacerującym
po pustych polach.
Noc w Trościeńcu [uroczyska Szyszkowka i Błagowszczyzna]
Jedne źródła mówią o trzech, inne o czterech kilogramach.
W każdym razie pozostał tylko proch. Trudno, będę pisać
o prochu, skoro w proch zmienił się nawet wstyd, niewyobrażalny
wstyd za nagość, do której na koniec ich zmuszano. Wszystko
nasiąkło deszczem, przemieszało się, wgryzło w ziemię, zasiliło
ekosystem. Od kilkudziesięciu lat zalega w dołach, które
spacerowym krokiem obchodzimy w kwadrans.
Noc w Trościeńcu [tanka]
na żółtych kartkach
przywrócone imiona
opadają z drzew
to przemoc grawitacji?
może słabe papiery?
Pożegnanie z Witalikiem
Dojmująca jest pustka, gdy opuszcza się miasto, człowieka
czy choćby jego wyobrażenie. Łączy nas krew, Witaliku,
łączy strach naszych dziadków. Moi wyjechali i taki był koniec
wspólnej historii. Odtąd jedni mieli tęsknić za lepszym,
drudzy za swoim, z czasem nawet ten ból nazywali inaczej.
Dzieliła ich kreska na mapie, przepaść, dla której do końca
nie umieli znaleźć alibi. To my donieśliśmy ich sen
aż do dzisiaj, kiedy tak stoimy obcy naprzeciw siebie
i rozpaczliwie szukamy mostu, by choć przez chwilę
czuć pod stopami wspólny nurt.