Między wierszami szukać tożsamości – Tomasz Pietrzak, Umlauty

Tomasz Pietrzak – pdf

„Ponoć spotkali się we mnie Niemiec, Rus i Żyd” [Gens] – jeśli zawierzymy odautorskiej sugestii, która pojawia się w pierwszym wierszu tomu Umlauty (wyd. FORMA, Fundacja Literatury im. H. Berezy, Szczecin 2014), potraktujemy podmiot liryczny jako autora, a tomik jako liryczną autobiografię, to staniemy się świadkami rozpisanej na kilkadziesiąt wierszy niezwykłej próby uporządkowania tożsamości poety, próby zmierzenia się z wielokulturowymi korzeniami, splątanymi z Wielką Historią.

Przodkowie podmiotu wierszy (autora? poety?) stojący po różnych stronach dziejowych sporów („Niemiec, Rus i Żyd” i oczywiście Polak), symbolicznie w nim pogodzeni, scaleni w jedną osobę, żyjącą tu i teraz, która wchłonęła i zintegrowała ich „osobności”. Wiersze zdają się tym samym apelować: nawet tak – na skutek wojny, a następnie powojennej polityki – homogeniczne społeczeństwo jak Polacy jest tyglem wymieszanych i przetasowanych genów, warto więc tę wielość w sobie dostrzec, zinwentaryzować, pielęgnować i pokochać.

Tytułowy Umlaut (z języka niemieckiego) oznacza przegłos, zmianę wymowy niektórych samogłosek w językach germańskich (np. a -> ä), natomiast w znaczeniu metaforycznym może chodzić o drobne korekty, niemal niezauważalne, które przekształcają i brzmienie, i sens; szczególnie znaczące jest to w zmianach nazwisk (pozbywanie się przegłosów pomagało spolszczyć nazwisko i w ten sposób oddalić się od niemieckich czy żydowskich korzeni). Te nieznaczne metamorfozy brzmieniowe są wprost powiązane ze zmianami dotyczącymi tożsamości. Pewną podpowiedzią jest motto otwierające tom: „Czasem pomaga zmiana imienia, czasem zmiana miejsca” [Talmud] i zaraz później fragment: „Kto wie, ile razy doklejono mi coś do nazwiska, / iloma odmianami i przegłosami potraktowano?” [Gens]. Świadomość tych zmian, jeśli je odkodujemy na nowo, rozpoznamy, pozwala uporządkować tożsamość: „Mieliśmy w rodzinie Żyda / może nawet kilku i oni weszli w nas” [Trop], „Prapradziad na ferrotypie łypie okiem / na praprababkę – pół Niemkę, pół Serbkę” [Ferrum]. To gorzkie rozpoznanie, które tłumaczy wiele podświadomych lęków i zachowań: „Jestem z tego, co nie odesłali / w czterdziestym piątym / i z tego, co nawieziono latem / w bydlęcych od wschodu, / dlatego oczy mam wciąż otwarte / i uszy nasłuchujące; // podskórnie przeczuwam / oddech ciężkiego zwierzęcia – / zbliża się, choć jeszcze nie wie, / że wzbiera się w nim głód” [Skład].

Wiersze tomu zebrane są w cykle, z których każdy daje inną perspektywę na wielokulturową schedę. Kaufhaus i Długie ujęcia przenoszą nas w realia Górnego Śląska, a Półwysep na Bałkany – w samo centrum współczesnych dramatów tamtego rejonu, do Srebrenicy, symbolu masakry muzułmanów z 1995 r., przypominającej losy polskich miast z czasu II wojny światowej. Czwarty cykl, Sprzedawczyni butów, odnosi się do absurdów czasu PRL-u, ale to też powrót do losów babki: „Tymczasem porządki w szafach i pawlaczach, / dowiodły, że miała życie przed nami i kochała je” [Plan pięcioletni], „z nią było jak z kaflowym piecem – / im bliżej siedziałeś, tym więcej czułeś ciepła” [Kłoda] – i tego, jak wyglądał świat po jej odejściu: „Teraz pewnie i ona / w tym obiegu, na barkach żuka, / w noworodku wilka, może w pleśni, / która podchodzi pod dom i zakrada się / cicho na swoich koniuszkach” [W kole]. Ostatni cykl, Nowe otwarcia, poprzedzony jest tekstem Krzysztofa Hoffmanna, którego fragment warto zacytować: „To, co pozostaje, pozwala zaczynać raz jeszcze. Coś utrzymało się po umlautach w nazwisku, po skomplikowanych życiorysach przodków, po żydowskiej mniejszości Śląska. Umlauty natrętnie dopominają się oddania im sprawiedliwości, czynią to poprzez brak, ale ich nieobecność nie jest przez to kompletna. Przypomina o nich jakaś nieusuwalna blizna, jakiś ślad po amputacji, na którą nie miało się wpływu. Fantomowe pismo”. Być może ten komentarz najlepiej oddaje naturę poszukiwań źródeł tożsamości podmiotu lirycznego: brak (litery w nazwisku czy sąsiadów sprzed wojny) to nigdy nie zarastająca rana, ból fantomowy, poczucie niekompletności. Pisze o tym Tomasz Pietrzak na wiele sposobów, dając w wierszach głos tym, którym historia go odmawia, choćby wierszu, który być może nie byłby tak wstrząsający, gdyby nie tytuł, a ten każe nam kierować uwagę na warszawską dzielnicę, którą zbudowano przecież na przysypanych gruzem ciałach tysięcy Żydów: „Pan tu nie mieszka, tu teraz inne nastało – / panoszy się, nosi inaczej, ma język awaryjny, / wyjący i spraną pamięć. Pan się nie rozgląda, / sporo przemianowano, ludzi uproszczono – // ci tam pod trójką nawet nie widzą, / skąd się wzięli, są przekonani, że z morza wyszli, / jak chcące na przemian rosnąć i karleć gady. // (…) Pan lepiej już wróci do siebie / – do siebie to znaczy tam skąd / Pana nagle uniosło i wywiało, / jak jakąś samosiejkę dębu, / szukającą lepszej ziemi” [Muranów].

I na finał wiersz, w którym autor stosuje jeszcze inną strategię, tym razem podmiot liryczny samego siebie widzi jako rodzaj palimpsestu, medium dla przodków: „Świat odbity. Ludzie odbici we mnie / tańczą do zdarcia pięt na pogrzebie Herszta, / a o świcie niosą dzieci do miejskich bawialni, // gdzie główki Aaronów i lokatach Sar śnią / o białej skórze. Świat odbity. Ludzie odbici / we mnie wznoszą modlitwy ku ludnemu // niebu i pojmują, jak daleko jest wszystko / co ciepłe, a potem wychylają wódkę i włączają / głośno klaksony. (…) // Świat odbity. Ludzie odbici / we mnie tylko golemy już w trzecim pokoleniu / i wyciągające się na tapczanie schorowane dybuki” [3G]. Subtelny komizm puenty pozwala na dystans, warunek konieczny, jeśli empatia wobec przodków, współ-odczuwanie ich tragedii i uwaga, którą im poświęcamy, ma nie przerodzić się w melancholię i nie przesłonić życia.

Izabela Fietkiewicz-Paszek

30 czerwca 2020, Elewator, 33 (3/2020)