Leszek Żuliński, „Totamea”, Gazeta Literacka Migotania, nr 2(39)/2013

Leszek Żuliński, Totamea – pdf

Leszek Żuliński, Totamea, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2013

            Najnowszy zbiór wierszy Leszka Żulińskiego to w warstwie fabularnej przede wszystkim zapis twórczych wysiłków malarza przy próbach sportretowania modelki, bogaty w szczegóły związane z wielością pomysłów na kształt dzieła czy technik jego realizacji. Liryczny zapis tego, co dzieje się za drzwiami atelier, sięga jednak znacznie głębiej, jest z jednej strony analizą niezwykłej i głębokiej relacji między malarzem a obiektem jego artystycznych poczynań, zaś z drugiej – studium granic możliwości uchwycenia obiektu i przełożenia go na płótno; to wielka alegoria trudu rozkodowania własnych pasji, piękna i miłości i ponownego zakodowania ich w uniwersalny język sztuki. Już sam początek pracy nad obrazem zawiera zalążek tej niemożliwości (z zamkniętymi oczami rysuję cię w sobie,/ na razie jest to szkic rozsypujący się na drobne (…)// chyba na razie nie umiem namalować tego, co chcę [Szkic niepewny niczego]), ale i – ludzką i zrozumiałą – nadzieję na powodzenie (pobiegnę za tobą, może dogonię czas, zatrzymam./ położymy się na satynowej łące, zamkniemy ten obraz [Czerwone szpilki]). Wahania (o imponującej amplitudzie) między zwątpieniem i wiarą, schyłkowością i euforią, uderzaniem głową w mur i poczuciem, że „można wszystko”, są nieodłącznym elementem tworzenia (z jednej wszak strony paraliż decyzji,/ ręka niepewna, chaos myśli. najgorzej z doborem farbki./ maczam pędzel w niebieskiej, ale zaraz przyłapuję się,/ że nie pamiętam koloru twoich oczu. czarna? [Modelka], a z drugiej: ty mi się lśnij, ty mi się rozspiżaj, rozmiedziaj,/ rozzłacaj – słońce czule wyzgrzytam jak sztycharz Heliosa/ o wschodzie, kiedy wstaje kolejny dzień z tobą. [Sztych zmysłowy]). Przestrzeń atelier (a w konsekwencji – przestrzeń kolejnych wierszy) jest sceną, na której rozgrywa się cały teatr ludzkich emocji i zachowań. Między artystą i modelką toczy się jakaś niezwykła, chwilami subtelna, chwilami – mamy wrażenie – wyimaginowana, a chwilami bardzo dosadna gra erotyczna (nie, nie mogę pracować. chodzisz po pokoju nago,/ patrzę, jak sutki wyznaczają azymut tych przemarszów,/ (…) położysz się niedaleko mnie, rozsuniesz uda i będziesz/ kusiła [O wyższości życia nad sztuką]), jesteśmy mimowolnymi świadkami więzi, której sam „zainteresowany” nie potrafi pewnie uchwycić, nazwać, a w konsekwencji „przerysować” na płótno (uciekasz w grę światła i kryształu. może w ogóle/ nie istniejesz. a przecież dobrze wiesz, że nie jestem/ abstrakcjonistą. maluję mięso, nie jego ideę. [Koloratura]). Emocje jednak wydają się stanowczo przekraczać ramy obrazu i stanowią (o ironio!) przeszkodę w odzwierciedleniu tego, co „żywe i prawdziwe”, ale przecież „odmalowanie” piękna byłoby w jakimś sensie oznaką kontroli nad nim, a czy tego chce artysta? Biedny Pigmalion – musiał rzeźbić w kości słoniowej/  swój ideał. ja znalazłem się w sytuacji odwrotnej – ideał mam,/ lecz nie umiem go namalować. // (…) chcemy zaspokoić pragnienie pisząc, rzeźbiąc, malując;/ chcemy doznać to, czego nie mamy albo mieć to, co śnimy. [Kubek kawy]. Wysiłki „namalowania ideału” – poszukiwanie adekwatnej techniki (akwarela wydaje mi się najwłaściwsza. rozwodniony/ pigment nie zakrywa faktury papieru, wciąga ją/ w strukturę obrazu. mógłbym namalować cię tak, żeby/ twoja skóra oddychała. akwarela ma jednak wadę – jest nieostra [Sztuka latania]), próby ujarzmienia niesfornej modelki i „wyprowadzenia z niej” tego, co naturalne, autentyczne, więc prawdziwe (nie wierć się! nie poprawiaj włosów i przestań wiecznie/ zerkać w lustro. to mnie rozprasza. zrozum: nie masz pozować,/ masz być sobą. chcę cię zaspaną, ziewającą, rozczochraną,/ zmęczoną i wściekłą, że siedzisz na tym zydlu już trzeci dzień./ chcę uchwycić twoje znużenie, podkrążone oczy, grymas/ zniecierpliwienia. piękno ma się brać z prawdy, ze zmarszczki,/ z niespokojnego wzroku, nieświadomego pociągania nosem/ i zagryzania warg. [Tak tylko patrzę]), potrzeba „umiejscowienia się” ze swoją sztuką, można by powiedzieć „ustawienia głosu” (Rublow pisał złotem i miedzią dzwony, kopuły i Stwórcę./ Chagall śnił fruwające bajki, taszyści malowali plamami,/ fowiści wymyślali nowe kolory lub kazali dziwić się starym./ kubiści byli geometrami sztuki…// a ja?// ja piszę ciebie. stoję od wielu dni przed tym blejtramem/ i niczego nie rozumiem. nie mam na ciebie pomysłu [Fatum (II)]) – cała ta nieustanna praca nad sobą i modelką, nad materią i formą, praca nad obrazem, wszystkie wysiłki, ekscytujące dla obserwatora i pochłaniające bez reszty samego malarza, gaszone są refleksjami, które nie pozostawiają marginesu na optymizm. Nie wiemy, czy sztuka wyrasta z obłędu,/ czy obłęd ze sztuki [cena], a pisanie, malowanie to błądzenie w mroku [Pozowanie do aktu]. I tak naprawdę to niemoc i poczucie „organicznej ograniczoności” stają się powoli głównymi bohaterami „Totamei”. Wciąż cię maluję/ i nie namalowałem. być może w ogóle nie istniejesz, jesteś/ wcieleniem niespełnienia, forpocztą obłędu. Mojrą, która/ prowadzi mnie przez galerie świata, abym zrozumiał,/ że nie ma płótna wartego twojej skóry ani sztuki,/ która ocali nas przed martwą naturą zerwanego jabłka. [Spotkanie w Tuileries] Irracjonalne? Może, ale – mówi malarz – sztuka/ realizmu wymaga chłodu i dystansu. ale ja maluję to,/ co niewidoczne, nieuchwytne, choć wyraziste [Portretowanie Esmeraldy]. Z wiersza na wiersz prowadzi nas autor w coraz to mroczniejsze zakamarki psychiki, rzecz już nie w trudnościach z doborem farby, a w fundamentalnych kwestiach, rozważaniach filozoficznych, w namyśle nad naszą ułomnością i skończonością, na szczęście „zaledwie” jednostkową (w ślepych uliczkach gubimy posag. ale zdarza się,/ że po latach odnajdujemy go; to może być mem,/ którym zarażamy się w pochodzie pokoleń./ w wędrówkach przodków po Luwrze i Trietiakowskiej,/ po Prado i Gemäldegalerie albo gdy nagle zachwycimy się/ drobiazgiem ukrytym w kurzu zwyczajności [Memy]). Finalne wiersze „Totamei” oscylują już „otwarcie” niemal wyłącznie wokół eschatologii, wokół wątpliwości, na ile w ogóle jesteśmy „tutejsi”. W myślach wciąż podróżuję – najczęściej przez cmentarze./ mówią: nekropolis. w tym słowie czuć lęk i pomór. a przecież Tam/ będziemy dłużej niż Tu, choć, jeśli istnieje wędrówka dusz,/ to jesteśmy wiecznie [Tu i Tam]. Pytania o sztukę, o jej sens i możliwości, o rolę artysty, ustępują ostatecznie (sic!) miejsca refleksji nad końcem; mówi malarz do swojej modelki: nasze łoże śmiertelne… jeszcze biegasz po domu,/ jeszcze hałasujesz, pełno ciebie, wypełniasz wszystkie chwile (…) ten obraz maluję dlatego, że chcę wybiec do przodu,/ zagłuszyć pisk nadziei w naszej mysiej norze (…) na całunie płótna i do białego świtu ćwiczmy to rozstanie,/ żeby każde z nas było dzielne, kiedy to się stanie. [Czuwanie na marach].

            Warto pochylić się na tytułem-imieniem modelki, które jest efektem przewrotnej gry językowej (powiedziałaś kiedyś: jestem tota tua (…)/ staram się odnaleźć dźwięk tego wyznania –/ widzę jak stajesz się coraz bardziej moja.// (…) ochrzczę cię nowym imieniem: Totamea. [A imię twoje…]), ale z czasem ulega „drobnej metamorfozie”, przesuwa się w stronę heideggerowskiego bycia-ku-śmierci i tym samym wybrzmiewa zupełnie inaczej,  powinnaś nazywać się Todamea?/ Sein zum Todamea… ach, jakby to imię oddawało istotę/ naszego trójkąta: Jej, ciebie i mnie. jaka bermudzka otchłań/ drzemie w jego głębi [Tu i Tam]. Miałaby więc Totamea być przewodniczką w drodze na drugą stronę?

Takie operacje na słowach, skojarzeniach, odcieniach znaczeń, związkach frazeologicznych, są wszechobecne w poezji Żulińskiego, a przemnożone przez bogactwo inspiracji i odniesień z jednej, i niezwykłą wrażliwość poetycką z drugiej strony, przynoszą mądrą, piękną i najwyższej próby poezję.

Izabela Fietkiewicz-Paszek

30 X 2012

Gazeta Literacka Migotania, nr 2(39)/2013